Spis
12 lutego 1945 r. 1 marca 1945 r.

20 lutego 1945 r.

Nie wiem, jak zamierzam tyle napisać, ponieważ czuję, że Jezus chce się przedstawić ze swoją żywą Ewangelią i cierpiałem całą noc, aby przypomnieć sobie następującą wizję, z której zapisałem słowa, które usłyszałem, tak dobrze, jak mogłem, aby ich nie zapomnieć. Czas prześladowań, jednych z największych prześladowań, ponieważ chrześcijanie są torturowani masowo, a nie indywidualnie. Miejsce to jest jaskinią cyrku (czy tak się nazywają?). Krótko mówiąc, jest to pewne pomieszczenie znajdujące się pod trybunami cyrku i używane jako schronienie dla gladiatorów, bestiariuszy itp. itd. wszystkich pracowników cyrku, w skrócie. W tym dużym, ale ciemnym pomieszczeniu - ponieważ ma światło tylko przez drzwi, które otwierają się szeroko na korytarz, który z pewnością prowadzi do wnętrza cyrku, a może na zewnątrz, i przez małe okno, powiedziałbym niską szczelinę, na poziomie gruntu cyrku, z którego dochodzą odgłosy tłumu - wielu, wielu chrześcijan w każdym wieku jest stłoczonych razem. Od kilkuletnich dzieci, wciąż w ramionach matek - i dwojga, niezależnie od tego, ile mają lat, wciąż ssących wyczerpaną pierś matki - po opadających z sił starców. Są też gladiatorzy, noszący już hełm i tę względną zbroję, która broni i nie broni, ponieważ nadal pozostawia odsłonięte ważne części, takie jak szyjne i części brzucha na wysokości i pozycji wątroby i śledziony. Noszą tę częściową zbroję na gołej skórze i trzymają krótki, szeroki sztylet wykonany prawie jak liść kasztanowca. To piękni mężczyźni, nie tyle ze względu na twarze, co na krzepkie i harmonijne ciała, których zwinne ruchy mięśni zauważam przy każdym ruchu. Niektórzy mają blizny po starych ranach, inni nie noszą śladów obrażeń. Rozmawiają między sobą i zauważam, że muszą pochodzić z krajów podporządkowanych Rzymowi, z pewnością są jeńcami wojennymi, ponieważ używają tylko bardzo bałamutnej łaciny, wymawianej szorstkim i gardłowym głosem, kiedy zwracają się do chrześcijan, którzy w oczekiwaniu na śmierć śpiewają swoje słodkie i żałobne hymny. Gladiator, wysoki na prawie dwa metry - prawdziwy kolos o blond włosach jak miód i niebieskoszarych oczach, łagodnych nawet pośród cienia żelaza odbijającego się na jego twarzy od przyłbicy hełmu - zwraca się do starca ubranego na biało, dostojnego, surowego, a nawet więcej: ascety, którego wszyscy chrześcijanie czczą z najwyższym szacunkiem. "Biały ojcze, jeśli bestie cię oszczędzą, będę musiał cię zabić. Taki jest rozkaz. I żałuję tego, ponieważ w Panonii zostawiłem takiego starego ojca jak ty". "Nie smuć się, synu. Otwierasz mi Niebo. Od nikogo w moim długim życiu nie otrzymałem piękniejszego daru niż ten, który mi dajesz. "Nawet w Niebie, gdzie z pewnością jest twój Bóg, tak jak w moim są nasi bogowie, a w Rzymie ich, wciąż jest śmierć i walka. Czy nadal cierpisz z powodu nienawiści do bogów, tak jak cierpisz tutaj?" "Mój Bóg jest tylko sam. W swoim niebie panuje z miłością i sprawiedliwością. A ten, kto tam przychodzi, zna tylko wieczną radość". "Słyszałem to od coraz większej liczby chrześcijan podczas tych prześladowań. I powiedziałem do młodej dziewczyny, która uśmiechała się do mnie, gdy opuszczałem na nią sztylet... i udawałem, że ją zabijam, ale nie zabiłem jej, aby ją uratować, ponieważ była delikatna i blond jak młody wrzos z mojego lasu... ale to mi nie pomogło... Nie mogłem jej stąd wydostać, a następnego dnia węże otrzymały to ciało mleka i wzrosły... ". Mężczyzna zamilkł ze smutnym spojrzeniem. "Co jej powiedziałeś, synu?" - pyta starzec. "Powiedziałem: 'Widzisz? Nie jestem zły. Ale to mój zawód. Jestem niewolnikiem wojny. Jeśli to prawda, że twój Bóg jest sprawiedliwy, powiedz mu, aby pamiętał o Albulusie, tak mnie nazywają w Rzymie, i pokazał się ze swoim dobrem". Odpowiedział: "Tak". Ale ona nie żyje od wielu dni i nikt nie przyszedł". "Dopóki nie jesteś chrześcijaninem, Bóg ukazuje ci się tylko w swoich sługach. A jak wielu z nich przyprowadził do ciebie! Każdy chrześcijanin jest sługą Boga, każdy męczennik przyjacielem, takim przyjacielem, że żyje w ramionach Boga". "Och! Wielu... i ja, nie tylko ja, także Dacjusz i Illyricus, a także inni z nas, smutni w naszym losie, zostali porwani przez twoją radość... i chcielibyśmy. Wy jesteście w łańcuchach, my nie. Ale nawet oddech nie jest dla nas wolny. Jeśli Cezar zechce, tutaj zakują nasz oddech, dając nam śmierć. Czy odpycha cię mówienie nam o Bogu?" "To moja ostatnia radość na ziemi, synu, i jest ona naprawdę wielka. Błogosławię cię za to Jezu, mój Boże i Mistrzu. Jestem kapłanem, Albulo, poświęciłem życie głoszeniu Go i przyprowadzaniu do Niego tak wielu stworzeń. I nie miałem już nadziei na tę radość. Odi..." i starzec, do niego i innych gladiatorów tłoczących się wokół niego, powtarza życie Jezusa, od jego narodzin do śmierci na krzyżu, i mówi, schematycznie, o podstawowych potrzebach wiary. Przemawia siedząc na głazie, który służy jako platforma, spokojny, uroczysty, cały szczery w swoich długich włosach, w swojej mojżeszowej brodzie, w swojej szacie, cały żar w swoim spojrzeniu i słowach. Przerywa tylko dwa razy, aby pobłogosławić dwie grupy chrześcijan wciągniętych na arenę, aby zostali rzuceni krokodylom w morskich potyczkach. Następnie wznawia przemowę w kręgu krzepkich gladiatorów, prawie wszystkich blondynów i różowawych, którzy słuchają go z otwartymi ustami. Nazywa się Chryzostom1, doktor Kościoła. Ale jakie imię nadać temu, który nie jest nazwany? Kończy, mówiąc: "To jest podstawowa rzecz, w którą należy wierzyć, aby mieć chrzest i niebo". Mocne głosy gladiatorów, około dziesięciu z nich, sprawiają, że niskie sklepienie rozbrzmiewa: "Wierzymy w to. Daj nam swojego Boga". "Nie mam nic, czym mógłbym was pokropić, ani kropli wody czy innego płynu, a moja godzina nadeszła. Ale znajdziesz sposób... Nie! Bóg mi mówi! Płyn jest gotowy dla ciebie". "Chrześcijanie do lwów!" rozkazuje nadzorca. "Wszyscy." Stary kapłan na czele, za innymi, wśród których są matki, na których piersiach zasnęły małe dzieci, wchodzą na arenę śpiewając. Co za tłum! Co za światło! Co za hałas! Ile kolorów! Jest przepełniona ludźmi z różnych środowisk. W części, do której wdziera się słońce, są ludzie niżsi i głośniejsi, w części w cieniu jest patrycjat. Tongi i togi, strusie wachlarze, biżuteria, ironiczne rozmowy przyciszonym głosem. Pośrodku zacienionej części znajduje się cesarskie podium z purpurowym baldachimem, ukwieconą i udrapowaną balustradą oraz miękkimi siedzeniami dla odpoczynku cezara, jego patrycjuszy i dworzan. Dwa złote trójnogi dymią po skrajnych stronach balkonu i rozrzucają rzadkie esencje. Chrześcijanie są zepchnięci na słoneczną stronę. Zapomniałem o jednej rzeczy. Na środku areny znajduje się... nie wiem jak to określić. Jest to marmurowa konstrukcja, z której wznoszą się ku niebu cienkie, niewyczuwalne strugi wody, a na platformie tej konstrukcji, wydłużonym owalu o wysokości ledwie dwóch metrów od ziemi, stoją posągi bogów w złocie, a przed nimi trójnogi, w których płoną kadzidła. Chrześcijanie są więc stłoczeni po słonecznej stronie. Szkicuję, skąd wiem. Lwy wdzierają się do środka. Stary kapłan wychodzi sam, pierwszy, z wyciągniętymi rękami. Mówi: "Rzymianie, dla moich braci i dla mnie pokój i błogosławieństwo. Jezu, za radość, którą nam dajesz, wyznając Go krwią, daj ci Światło i Życie wieczne. Modlimy się o to, abyśmy byli Ci wdzięczni za wieczną purpurę, którą nas przyodziałeś...". Lew wykonał skok po zbliżeniu się, prawie czołgając się do ziemi, powalił go i poklepał po ramieniu. Jego szata i śnieżna sierść są już całe czerwone. To znak ataku bestii. Stado bestii skacze na stado cichych. Lwica uderzeniem łapy wyrywa matce jedno ze śpiących młodych, a łapa jest tak zaciekła, że usuwa część piersi matki, która rozlewa się, być może rozdarta do serca, na arenę i umiera. Bestia, wymachując ogonem i łapą, broni swojego delikatnego posiłku i błyskawicznie go przeżuwa. Na piasku pozostaje mała czerwona plama, jedyny ślad po męczeńskiej bestii, która podnosi się oblizując pysk. Ale chrześcijan jest wielu, a bestii niewiele. I być może już się nasyciły. Bardziej niż pożerać, zabijają, by zabić. Lądują, patroszą, patroszą, trochę liżą, a potem przenoszą się gdzie indziej, do innej zdobyczy. Ludzie są zaniepokojeni, ponieważ chrześcijanie nie reagują, a bestie nie są wystarczająco okrutne. Krzyczą: "Śmierć! Śmierć! Nawet zarządcę na śmierć! To nie są lwy, ale dobrze odżywione psy! Śmierć zdrajcom Rzymu i Cezara!". Cesarz wydaje rozkaz i bestie wracają do swoich legowisk. Gladiatorzy zostają sprowadzeni, by dokonać zamachu stanu. Tłum wykrzykuje imiona faworytów: "Albulus, Illyricus, Dacius, Hercules, Polyphemus, Thracius" i inni. To nie tylko gladiatorzy, do których przemawiał stary męczennik, agonujący na arenie z jednym płucem prawie odsłoniętym przez cios łapą. Ale także inni, którzy wchodzą z innych miejsc. Albulo biegnie do starego kapłana. Ludzie mówią: "Niech cierpi! Podnieś go, niech zobaczy cios! Chodź Albulo!" Ale Albulo zamiast tego pochyla się, by zapytać o coś starca, a po otrzymaniu skinieniem głowy zgody woła towarzyszy, którzy słyszeli wcześniej przemówienie starego księdza. Nie rozumiem, co robią, czy otrzymują błogosławieństwo, czy co się dzieje, ponieważ ich krzepkie ciała działają jak dach nad leżącym na ziemi starcem. Ale rozumiem, kiedy widzę, że starcza ręka, już chwiejąca się, unosi się nad grupą głów splecionych jedna z drugą i skrapia je krwią, którą napełniła się jak kielich. Potem opada z powrotem. Gladiatorzy, ochlapani tą krwią, podrywają się na nogi i podnoszą sztylety, lśniące w świetle. Krzyczą głośno: "Niech żyje Cezar, cesarz. Itrionfatoriti salutuje", a następnie, pędząc jak błyskawica, biegną do budynku pośrodku cyrku, skaczą na niego, obalają bożki i trójnogi, depczą je pod stopami. Tłum krzyczy jak oszalały. Niektórzy chcą bronić swojego ulubionego gladiatora, inni wzywają do okrutnej śmierci nowych chrześcijan. Którzy, według ich własnej relacji, z powrotem na arenie, stoją w szeregu, spokojni, wspaniali jak posągi gigantów, z nowym uśmiechem na ich dumnych twarzach. Cezar, brzydki, otyły, cyniczny człowiek ukoronowany kwiatami i ubrany w purpurę, stoi wśród korony swoich patrycjuszy, wszyscy w białych szatach. Tylko nieliczni mają czerwone falbany. Tłum milczy, czekając na jego słowa. Cezar - nie wiem, kim jest ta skrzywiona, złośliwa twarz - trzyma wszystkich w napięciu przez kilka minut, po czym wskazuje kciukiem w dół i mówi: "Idź na śmierć za swoich towarzyszy". Nienawróceni gladiatorzy, którzy w międzyczasie zarzynali niegodziwych chrześcijan z metodycznością, z jaką grabarz zarzyna jagnięta, odwracają się i z tym samym automatycznym chłodem i precyzją otwierają gardła swoich towarzyszy. Niczym garść kłosów kukurydzy, które hak tnie łodyga po łodydze, dziesięciu neochrześcijan, skropionych krwią zamęczonego kapłana, zostaje okrytych wieczną purpurą swojej krwi i pada z uśmiechem, leżąc, wpatrując się w niebo, w którym nadchodzi ich błogosławiony dzień. Nie wiem, czym jest Cyrk. Nie znam wieku chrześcijaństwa. Nie mam żadnych danych. Widzę i mówię to, co widzę. Nigdy nie postawiłem stopy na żadnej Arenie, Cyrku czy Koloseum; dlatego nie mogę dać najmniejszej wskazówki. Po tłumie i obecności Cezara powiedziałbym, że to było w Rzymie. Ale nie wiem. Wizja starego kapłana męczennika i jego ostatniego ochrzczonego pozostaje w moim sercu.


Teraz, a jest godzina 11, widzę to.


[Po tym następuje rozdział 113 - który zaczyna się od powtórzenia czterech początkowych wierszy tego dnia - dzieła EVANGELO. Rozdziały od 114 do 120] tej samej pracy następują z datami od 21 do 28 lutego 1945 roku.


1 Chrysostom, co oznacza "usta ze złota", mówi się w odniesieniu do Jana Chryzostoma, czwartowiecznego ojca i doktora Kościoła.