[Józef[148] gasi jedną z pochodni, którą zapalił, aby lepiej widzieć grób, w którym jest już bardzo ciemno, i idzie do drzwi, do otworu, trzymając zapaloną pochodnię, którą świeci światłem, gdy on i Nikodem wsuwają ciężki kamień grobu na miejsce. Maria, wspierana przez Jana, szlocha głośniej. Teraz Jezus jest sam w grobie, pośród cichego i już nieco zaciemnionego grobu. Grupa zbiera się. W niewielkiej odległości docierają do domu, z którego ostatniej nocy apostołowie wyszli z żywym i pięknym Jezusem. Maryja, Jan i kobiety wchodzą do środka. Przypominam sobie teraz, że zawsze zapominałem wspomnieć, że jedna z kobiet w tej żałosnej grupie była panią domu. Józef i Nikodem wycofują się. Maryja wchodzi do pokoju, w którym była z Jezusem dwadzieścia cztery godziny wcześniej. I płacze. Kobiety ją pocieszają, Jan również. Ale nie ma nic, co mogłoby ją pocieszyć. W dłoniach trzyma zakrwawioną zasłonę i całuje ją. Ma przed sobą, na stole, koronę cierniową i gwoździe oraz kilka innych przedmiotów, które należały do Męki, w tym chusteczki, którymi otarto kończyny w grobie i prześcieradło, na którym niesiono Go do grobu. To wszystko, co pozostało po jej Synu. Niewiasty zostawiają ją samą, podobnie jak Jana, który prosi. Maryja, na kolanach, płacze i modli się z głową opartą o te kilka przedmiotów. Od czasu do czasu tortura bólu, pamięci, samotności musi stawać się coraz bardziej dotkliwa, ponieważ woła swojego Jezusa i mówi do Niego tak, jakby był obecny, wspomina dawne czasy, kiedy był jej Dzieckiem, jej pocieszeniem, jej towarzyszem. To całe życie rodzinne Jezusa przepływa między fragmentami przywoływanymi przez Matkę. Ona dobrze wie, że On zmartwychwstanie, wierzy w to, ponieważ On to powiedział, a Ona to zrozumiała. Ale w międzyczasie On nie żyje, nie ma Go tam. Jest sama ze swoim wspomnieniem męki. "Gdyby została z Nim w grobie, czułaby się mniej opuszczona. Czekałaby na Jego zmartwychwstanie, czuwając nad Nim jak wtedy, gdy była dzieckiem. Cięższy ten sen śmierci i inne łóżko. Ale dla niej byłoby to powtórzenie gestu, który wykonała tak wiele razy w cunea, i uśpiłaby go, nie słodką kołysanką tamtych czasów, ale jej modlitwami, aby Ofiara była owocna dla wszystkich ludzi, oraz jej słowami miłości i przebaczenia dla morderców. Gdyby ją zostawili! Siedziałaby tam, blisko Niego, i wydawałoby się, że widzi Go nadal w pieluszkach, tak jak wtedy". A agonia, po przerwie na wspomnienie zawoalowane uśmiechem, powraca silniejsza, "ponieważ pamięta, w jakie pieluszki ubrany jest jej Syn, ponieważ pamięta, jakie rany są zasłoną". I powraca, by przypomnieć "kiedy był małym dzieckiem i upadł, kiedy zaczął pracować i został zraniony, że drżała na widok Jego krwi, Jego małych siniaków, Jego lekkich ran, i uleczyła je swoim pocałunkiem i nie była cicho, dopóki nie zrozumiała, że mały ból minął. A teraz, a teraz... Teraz ranili go w ten sposób, bili go w ten sposób, przebijali go, żądlili, obdzierali ze skóry w ten sposób. I nikt się nie zlitował, nikt go nie opatrzył, nikt nie był przy nim, by go pieścić tam, gdzie inni uderzali! Och! gdyby Ona tam była, Ona przynajmniej zawsze blisko! Ona, która jeszcze zanim dowiedziała się od Jana, wiedziała już o pojmaniu, pierwszych biciach, kamieniach, uderzeniach, plwocinach, uderzeniach, sznurach, Ona, która pomimo żałosnej zasłony rzuconej przez Jana na prawdę o mękach, wiedziała, wiedziała, co działo się w Pretorium. Czyż jej serce nie zostało splądrowane, użądlone, pobite przez bicze, ciernie, kopnięcia, uderzenia okrutników, którzy biczowali, ukoronowali, uderzyli jej Jezusa? Ależ tak! I jeśli serce Jej Stworzenia zostało złamane przez cierpienie znoszone przez Jej ciało, to Jej ciało zostało złamane przez cierpienie znoszone przez Jej matczyne serce". Matka dzieliła wszystko: pragnienie, gorączkę, biczowanie, ciernie. I oskarżenia, i zniewagi, i bluźnierstwa. A potem, i potem... "na Kalwarii... nie będąc w stanie Mu pomóc, nie będąc w stanie dać Mu kropli wody, Ta, która dała Mu tyle mleka, nie będąc w stanie wesprzeć Go w ostatnich godzinach, Ta, która wspierała Go w pierwszych dniach, nie będąc w stanie podtrzymać Jego głowy, aby nie uderzał o ten las, ale znalazł serce Matki jako poduszkę, aby oddychać na nim mniej potwornie". Jest to duchowa agonia nie mniej bolesna niż fizyczna agonia Chrystusa. Jestem tym załamany. Jak Ona przeżyje choćby kilka godzin bez Niego? Maryja pyta siebie, rzeczy, które dotknęły jej Jezusa, które są skąpane w Jego krwi i Jego pocie śmierci, pyta Boga... "Jak mógł pozwolić na tyle tortur, pozostawiając Go samego, samego na krzyżu? On, Ojciec, tak święty i dobry, jak mógł oprzeć się wołaniu tego serca, które również umierało z bólu, nie czując już pomocy Ojca? Wspomnienie tego serca sprowadza ją z powrotem do rany w jego boku. Szuka jej śladu na swoim welonie. Oto odcisk jej palców, wbitych w płótno w ogromnej ranie. Oto one. Niechcący dotknęła Serca swego Stworzenia! Serca jej Boga! Ale to Serce było martwe! Martwe! Martwe!" Maryja wykrzykuje to słowo w paroksyzmie bólu. I woła do Boga: "Ojcze, Ojcze, zmiłuj się! Kocham Cię! Kochaliśmy Cię, a Ty kochałeś nas. Jak mogłeś pozwolić, aby serce naszego Syna zostało zranione?". Ona jednak pamięta, że On już nie żył i dlatego nie cierpiał z powodu tej rany. Błogosławi więc dobroć Boga, że oszczędził jej Jezusa. "Tego przynajmniej nie słyszałeś, Mój Synu. Tylko ja to poczułam, w moim, kiedy zobaczyłam twoje otwarte serce. Teraz jest w moim Twoja włócznia, która szturcha i rozdziera. Ale to lepiej! Ty tego nie czujesz. Ale Jezu, miłosierdzie! Znak od Ciebie, pieszczota, słowo dla Twej Matki o rozdartym sercu! Znak, znak, Jezu, jeśli chcesz mnie znaleźć żywą, gdy wrócisz!". Dzięcioł przy drzwiach opróżnia ciszę domu, w którym krzyczy tylko smutek Maryi. I kolejne, delikatniejsze pukanie do drzwi pokoju. Wchodzi John. Mówi do Marii szeptem. Ona kiwa głową. Zbiera się w sobie. Odwraca się w stronę drzwi. Wchodzi Weronika ze swoją służącą. Klęka przed Marią, która teraz siedzi. Wierne kobiety tłoczą się w drzwiach. Jan stoi za siedzeniem Maryi i trzyma dłoń na jej ramieniu, przesuwając lewą rękę za jej plecami, jakby chciał ją wesprzeć. Weronika ze szkatułki, którą trzyma w dłoniach klęcząca służebnica, wyjmuje płótno i rozkłada je. Na płótnie widnieje żywe Oblicze Chrystusa. Twarz smutna, ale wciąż żywa w wyrazie, w otwartych oczach, w ustach lekko uśmiechniętych z bólu. Maryja wyciąga ręce z okrzykiem, któremu wtórują kobiety. Weronika oddaje całun Matce. Słusznie należy do Matki. I delikatnie wycofuje się ze swoją służebnicą. Znak nadszedł. Nic w morzu smutku, które ją zanurza, ale tylko tyle, by uchronić ją przed śmiercią. Kontemplacja pozostawia mnie w ten sposób, z twarzą Maryi spoczywającą na Obliczu Chrystusa odciśniętym na całunie.
[148] Józef to Józef z Arymatei. Scena, która rozpoczyna się tutaj, zostanie zakończona przez "dyktando" z 3 czerwca. Jedna i druga zostaną ponownie potraktowane 28 marca 1945 r. w większej "wizji", która będzie stanowić rozdział 611 głównego dzieła.