Znajduję się na drodze na Kalwarię, gdzie upadł Jezus. W punkcie, w którym zakończyła się inna kontemplacja z piątku jedenastego[144]. Dziś jest godzina jedenasta. Wierzę zatem, że znajduję się we właściwej godzinie drogi Jezusa na szczyt Golgoty. Jezus wciąż leży pod krzyżem z twarzą w pyle. Żołnierze rozmawiają z Centurionem. Ten ostatni decyduje się skierować procesję na węższą, nieutwardzoną drogę, która wydaje się obracać górę po drugiej stronie, być może po to, aby wspinaczka była mniej uciążliwa. Jest to droga utworzona raczej przez ludzką stopę niż rękę. Wspina się w sposób eliptyczny. Jest dłuższa, ale mniej stroma niż ta, która jest prosta i atakuje szczyt szybkim spadkiem. Podnoszą Jezusa i powoli wyrusza procesja, za którą zawsze podąża głośny plebs. Inni podchodzą i ustawiają się w kolejce z innych ścieżek, które zaczynają się u podnóża Kalwarii, przybywając z Jerozolimy lub pobliskiej wsi. W pewnym momencie, kilka metrów po tym, jak Jezus wznowił swój spacer, stoi tam duża grupa pobożnych kobiet. Jedna z nich trzyma amforę. Druga, i po tym ją rozpoznaję, trzyma małą służącą ze scrignetto na ramionach, a ona wyciąga z niego miękkie, szczere płótno o powierzchni około metra kwadratowego. Z szat wnioskuję, że są to zamożne matrony z Jerozolimy, z pewnością wyznawczynie Nazarejczyka, nad którym tak bardzo się litują. Weronika płacze i ofiarowuje swoje płótno. Rzeczywiście, pomaga Odkupicielowi rozłożyć ją na zakurzonej, spoconej i zakrwawionej twarzy, co jedną ręką, ponieważ druga trzyma krzyż, mógł zrobić źle. Rzymscy strażnicy chcieliby odeprzeć tę grupę, ale potem pozwalają im przejść przez uzbrojony plac i przyjść do Jezusa. On znajduje siłę, by znów się uśmiechnąć. Uciska lewą ręką, wolną, płótno na twarzy i oddaje je Weronice; następnie, z przerwami na brak tchu i afonicznym głosem, mówi: "Nie płaczcie nade Mną, córki jerozolimskie, ale nad grzechami waszymi i waszego miasta. Płaczcie nad waszymi dziećmi, bo ta godzina nie minie bez kary, a wy będziecie żałować, że poczęłyście i karmiłyście, a matki tego czasu będą płakać, bo zaprawdę powiadam wam, że szczęśliwy będzie ten, kto pierwszy padnie pod gruzami". Procesja pokonuje jeszcze kilka metrów. Z coraz większym trudem, choć z tej strony wspinaczka jest łagodniejsza. Palące słońce prawie południa i burzowe południe musiały sprawić, że Jezus bardzo cierpiał, bijąc Go po głowie i gorączkując, zaostrzając rany pod Jego wełnianą tuniką, zwiększając Jego pragnienie. Ale On milczy. Zatacza się jak pijak i zawsze wydaje się bliski upadku, tak bardzo, że żołnierze, aby przyspieszyć i zapobiec upadkowi, przywiązują Go do pasa i za pomocą dwóch końców liny podtrzymują Go, ciągnąc Go w prawo i lewo. Ale na niewiele się to zdało i przyniosło mniejszą ulgę niż kiedykolwiek, ponieważ Jezus nadal się chwieje, a lina przecina Jego talię, gdzie jest tak wiele ran i uderza w krzyż, który przez odbicie nieustannie przesuwa się po zranionym ramieniu i uderza w koronę, nieustannie ją przesuwając i zwiększając zadrapanie po zadrapaniu i żądło po żądle. Czoło Jezusa ma istny tatuaż krwawiących ran. Wygląda to jak filigranowa praca usiana rubinowymi łuskami. Włosy w miejscu, gdzie otacza je korona, są lepkie od krwi, skorupiaste; korona jest w nie wplątana i rozdarta. Cała udręka. Dalej jest Maryja. Stoi na tle góry, opierając się o brud ledwie zasłoniętego wybrzeża krótkiej, rzadkiej trawy. Ale stoi. Ma twarz w agonii, ale nie brakuje jej sił. John trzyma ją za ramię. Dwa lub trzy kroki za nią idzie grupa Marii i innych kobiet, których nie znam. Maria idzie w kierunku Jezusa. Żołnierze chcą ją odepchnąć, aby szybciej dostać się na górę. Ale w tym momencie Centurion ze szczytu swojego konia widzi mężczyznę z wozem ciągniętym przez osła, obładowanego warzywami, zbliżającego się do niego z rozdroża. Na wozie leżą dwa bachory. Zatrzymuje się i każe je do siebie zaprowadzić, a gdy jest już blisko, każe mu załadować krzyż Potępionego i odwraca się, by mu go wskazać. Widzi więc Maryję odrzuconą przez żołnierzy i współczuje jej. Rozkazuje, aby pozwolono jej podejść. Cyrenejczyk wycofuje się, ale boi się również rzymskich strażników i niechętnie rezygnuje. Podchodzi do Jezusa w chwili, gdy ten, zgięty pod ciężarem krzyża, odwraca się, by zobaczyć Matkę i woła: "Matko!". Jest to pierwsze słowo, które słyszę i które wyraża inwokację, lament, wyznanie bólu. W tym "Matko!" jest wszystko. Maryja chwieje się, jakby to wołanie uderzyło ją w serce jak rana kłuta. Ze złamanym sercem odpowiada: "Synu!". Nic więcej. Ale to zawodzenie rozdziera powietrze i mniej okrutne serca. Chciałaby również - ma impuls, ale powstrzymuje się, jakby obawiając się bardziej żywych kpin ze strony tłumu, który już obraża i szydzi - chciałaby również objąć swojego Syna. Ale po wyciągnięciu rąk pozwala im opaść i tylko patrzy na Niego. A On, wykręcając głowę pod jarzmem krzyża, który Go miażdży, patrzy na Nią. Dwie tortury, które się przeplatają, dwie miłości, które do siebie przemawiają, dwie litości, które współczują sobie nawzajem oczami obmytymi łzami jednego i zasłoniętymi bólami drugiego. Cyrenejczyk czuje, że coś porusza się w jego ojcowskim sercu i bez dalszego wahania delikatnie podnosi ciężki krzyż i kładzie go na ramieniu. Procesja rusza ponownie. Maryja z pobożnymi kobietami nie podąża za nim. Czeka, aż przejdzie i, wspierana przez Jana, idzie na skróty, aby dotrzeć na szczyt przed przybyciem procesji. Tutaj kończy się kontemplacja.
Pośród ogólnego i ciężkiego cierpienia, kończę opisując kontemplację, która była i jest moją dzisiejszą torturą. Kiedy procesja żołnierzy i skazańców dociera na szczyt Kalwarii, jest już opanowana przez tłum, który wlewa się ze skrótów, aby uzyskać dobre miejsce na ostatni akt tragedii. Żołnierze jednak odpierają tłum za pomocą płaskich sztyletów i oczyszczają szczyt. Ma on kształt bardzo nieregularnego trapezu i wznosi się lekko pod górę, tak że najwyższy i najwęższy bok wystaje ponad zbocze. Nie mogę określić punktu kardynalnego, ponieważ słońce pada pod kątem prostym, ponieważ jest południe i nie mam orientacji. Mały kwadrat, który jest przeznaczony do tortur, jest zatem wykonany w ten sposób:
Strona A jest najwyższa i to w jej kierunku znajdują się otwory na krzyże. W tej chwili nie są one wykopane, ale zbudowane: doły głębokie na dobry metr i pokryte cegłami, jeśli się nie mylę, lub łupkami, aby je wzmocnić. W pobliżu każdego z nich znajdują się kamienie i ziemia, nie wiem, do jakiego użytku. Są też inne dziury, ale w nich są kamienie; być może są one przeznaczone dla potępionych. Dwie drogi prowadzące na szczyt są tam, gdzie zrobiłem strzałkę: f i kwadratową linię: e. Kwadratowa linia e to brukowana i bardziej stroma droga, z której musieli zrezygnować z powodu słabości Jezusa, i rozumie się, że jest to droga zwykle używana do prowadzenia oprawców na miejsce egzekucji. Droga f, z drugiej strony, jest tą używaną przez tłumy udające się na miejsce egzekucji. Tym razem jednak zwykła kolejność została odwrócona. Wzdłuż strony D trapezu, niżej od niego o około dwa metry, znajduje się jakby szeroki naturalny wał: druga, niższa, łagodnie nachylona esplanada, bardzo wygodna dla makabrycznych widzów. Można się na nią dostać zarówno z drogi e, jak i z drogi f. Po stronach C i B znajduje się również rodzaj szerokiego chodnika, tak że trapez szczytu jest jak scena widoczna z trzech stron. Tylko po stronie A opada on stromo bez stopni. To właśnie na tej platformie żołnierze odpierają tłum, który wtargnął na szczyt. Służbę tę pełnią żołnierze piesi. Ci na koniach otaczają potępionych i czekają, aż szczyt zostanie oczyszczony. Na najniższej polanie, w pobliżu miejsca, które oznaczam literą h, Mary, John i Maries są w grupie. Nieopodal, ale nieco dalej, grupa niewiast jerozolimskich zmniejszyła się do pięciu kobiet. Nie ma już Weroniki z jej służebnicą. Żydzi, którzy są na górze, odkrywają grupę Galilejczyków i zaczynają bezczelnie: "Galilejczycy! Galilejczycy! Śmierć Galilejczykom! Śmierć bluźniącemu Nazarejczykowi!". Nie mają też litości dla Matki. Jan podtrzymuje Ją, obejmując ramieniem, jakby chciał Ją obronić, i rzuca tu i tam, on, cichy Jan, spojrzenia, w których ból miesza się z groźbą wobec nikczemnych zniewag. Następnie przybywają żołnierze i spychają wszystkich z góry. Centurion zsiada z konia, a pozostali zsiadają. Żołnierz bierze uzdy koni, przywiązuje je i prowadzi grupę zwierząt za grzbiet góry, stronę B, w jej cień. Pozostali udają się na górny plac. Gdy Centurion ma zamiar przejść, kobiety z Jerozolimy podchodzą do niego, a najbardziej wpływowa z nich daje mu amforę, którą ma przy sobie i, jak sądzę, również sakiewkę z pieniędzmi, być może po to, by być łagodnym wobec umierającego. Nie wiem. Jezus przechodzi ponownie pod udręczonym spojrzeniem Matki i wchodzi na najwyższy plac, który żołnierze natychmiast otaczają kwadratem milicji umieszczonym wzdłuż jego krawędzi. W centrum znajdują się trzej skazańcy i Cyrenejczyk z krzyżem Jezusa. Centurion wydaje mu rozkaz złożenia krzyża i odejścia. Dwaj złodzieje rzucili już swoje krzyże na ziemię. Nie wiem skąd, pojawia się czterech krzepkich mężczyzn ubranych w krótkie tuniki, uzbrojonych w liny i gwoździe, co oznacza, że są katami przeznaczonymi do tego zadania. Centurion oferuje Jezusowi amforę do wypicia, zanim zostanie ukrzyżowany. Ale Jezus kręci głową. Nie chce nic pić. Zamiast niego piją dwaj złodzieje. Skazańcy otrzymują rozkaz, by zdjąć z siebie ubrania. Dwaj złodzieje robią to swobodnie, przeklinając. Oprawcy dają każdemu z nich brudną szmatę do przywiązania do pachwiny. Ofiarowują ją również Jezusowi, który rozbiera się powolnymi ruchami, z bólu ran i urażonej skromności. Ale Matka już przewidziała gest katów i zdejmując biały welon, wsuwając go spod płaszcza bez zdejmowania go z głowy, każe Janowi dać go Centurionowi, aby mógł przekazać go Jezusowi. Longinus czyni to bez oporu. Jezus, po rozwiązaniu sandałów i zdjęciu ubrania, gdy dochodzi do punktu, w którym musi się całkowicie rozebrać, odwraca się w stronę strony A trapezu, gdzie znajdują się tylko żołnierze, aby nie pokazać się nago tłumowi. W ten sposób jego plecy są pokryte siniakami i niebieskawymi pęcherzami oraz otwartymi ranami lub krwawymi strupami. Ta na prawym ramieniu jest szeroka jak dłoń i cała we krwi. Ale kiedy schyla się, by położyć swoje szaty na ziemi, inne rany z nowo przyspawanych strupów otwierają się ponownie, a ponieważ skrzep, który je pokrył, odpadł, świeża krew znów tryska. Centurion ofiarowuje Jezusowi welon Maryi. A On, który go rozpoznaje, owija go, ten długi, cienki welon Maryi, kilka razy wokół swojej miednicy, dobrze go zabezpieczając, aby nie mógł spaść. Następnie odwraca się w stronę tłumu i idzie na krzyż. Teraz widać, że Jego klatka piersiowa, ramiona, nogi są również naznaczone uderzeniami biczowników. Jego kolana krwawią od upadków. Wszystko jest raną. A najokrutniejszych wciąż brakuje. Jest ostatnim, który został umieszczony na krzyżu. Najpierw dwaj złodzieje są przywiązani do swoich boków, pośród bluźnierstw i obscenicznych buntów. Potem przychodzi kolej na Jezusa. Potulnie kładzie się na drewnie. Kładzie głowę tam, gdzie mu każą, otwiera ramiona tak, jak mu każą, rozkłada nogi tak, jak mu każą. Jest teraz biały na jasnobrązowym krzyżu i żółtawej ziemi. Kaci podchodzą do Niego. Dwóch naciska na Jego klatkę piersiową, aby uniemożliwić Mu reakcję. Jeden chwyta Jego prawą rękę: jedna dłoń na początku przedramienia, a druga trzyma palce. Obserwują, czy nadgarstek odpowiada otworowi wykonanemu w krzyżu. Odpowiada. Drugi kładzie długi gwóźdź, długi i bardzo gruby, z ostrym czubkiem i główką tak szeroką jak u dawnego żołnierza, na początku dłoni, podnosi ciężki młotek i zadaje pierwszy cios. Szpic gwoździa wbija się w żywe ciało, przebija kość, rani nerwy. Jezus płacze i kurczy się. Nie spodziewał się tego ciosu tak natychmiast, albo nie mógł powstrzymać skurczu. Jęk torturowanego stworzenia odpowiada. To Maryja, która przykłada dłonie do twarzy i wygina się, jakby zgięta nieludzkim ciężarem. Jezus już nie krzyczy. Słychać tylko uderzenia żelaza o żelazo. Prawa ręka jest przybita. Przechodzą na lewą stronę. Nie odpowiada to jego nadgarstkowi do otworu. Następnie zaciskają liny, wiążą nadgarstek i ciągną, aż rozrywają ścięgna i mięśnie oraz zwichną stawy. Ale to wciąż nie nadchodzi. Rezygnują z wbijania gwoździ tam, gdzie mogą. Gwóźdź wchodzi w śródręcze z większą łatwością, ale z większym bólem, ponieważ przecina nerwy. Nawet Jezus już nie krzyczy. Aby nie torturować Matki swoim płaczem. Z jego mocno zaciśniętych ust wydobywa się tylko zduszony jęk. Teraz przyszła kolej na stopy. Do krzyża przymocowano wcześniej mały klin, który ma być podporą dla stóp i lepszym uchwytem dla gwoździa, który jest jeszcze dłuższy niż ten z rąk i grubszy. Jezus, który nie krzyczy, ale cały drży w spazmach, ma instynktowny impuls, by wycofać nogi, gdy zdaje sobie sprawę, że zaraz zostaną przybite. Ale potem poddaje się katom. Pod lewą nogą i nad prawą. Jeden z katów naciska na kostki, aby utrzymać je na miejscu, i naciska na palce, aby stopy mocno przylegały do klina. Gwóźdź wbija się mozolnie w jedną i drugą stopę w miejscu, gdzie zaczyna się stęp. Jezus drga w spazmach. Maryja wydaje zduszony jęk torturowanej gołębicy przy każdym uderzeniu młotka i jest cała pochylona, jakby w śmiertelnych drgawkach. Ma rację, ponieważ ukrzyżowanie jest straszne. Każdy cios zdaje się wbijać gwóźdź w serce. Teraz jest już po wszystkim. Krzyż Jezusa zostaje podniesiony jako pierwszy. Podczas wstrząsów związanych z jego podnoszeniem Jezus musi cierpieć rozdzierająco, ponieważ wstrząsają one przebitymi kończynami wokół żelaza gwoździa; rany muszą płonąć jak żywy ogień. Nawet korona doznaje wstrząsów, porusza się i naciska w nowych miejscach. Ale kiedy krzyż jest następnie podnoszony, ciągnięty do dołu i zrzucany do niego, cierpienie Jezusa rośnie w okrucieństwie. Cały ciężar ciała grawituje teraz do przodu i w kierunku ziemi, a kiedy następuje uderzenie drewna o dno otworu, ręce zostają rozerwane, zwłaszcza lewa, a otwór w stopach również się poszerza, a krew kapie ze wszystkich stron, podczas gdy całe ciało otrzymuje silny wstrząs. Za pomocą ziemi i kamieni umieszczonych z boku otworu, kaci zabezpieczają krzyż, ubijają go i dociskają do ziemi. Następnie podnoszą złodziei. Rozpoczyna się ostateczna agonia. Tłum krzyczy i przeklina, nie tyle złodziei, co Jezusa. Pokazują pięści, przeklinają Go, drwią z Niego. Na dole żołnierze dzielą łupy skazańców i dla zabicia czasu rzucają tunikę w kostkę. Następnie kontynuują grę, jakby nic się nie stało. Longinus tego nie robi. On patrzy. Gdy się rozgląda, widzi Maryję w jej kącie skoku poniżej i wydaje rozkaz, aby została podniesiona, jeśli sobie tego życzy, "wraz z towarzyszącym jej synem" - tak mówi Longinus - na krzyż. Wierzy, że Jan jest drugim synem i prorokiem, nie wiedząc o tym. Maryja przekracza kordon żołnierzy z Janem. Ona sama i Jan. Maria Magdalena, Maria Kleofasowa, Maria Zebedeuszowa i inni pozostają tam, gdzie są. Matka, wspierana przez Jana, idzie do swego chwalebnego pręgierza. Ludzie Jej nie oszczędzają, podobnie jak zły złodziej. Disma też nie. Łaska zaczyna w nim działać. Już nie przeklina. Ze swojego krzyża patrzy, obserwuje Jezusa, rozmyśla. Krzyże są umieszczone w ten sposób:
Maryja stoi między krzyżem swojego Syna a krzyżem Dysmy, odwracając się w stronę Jezusa, którego każde drgnięcie zauważa i umiera. Jezus mówi bardzo mało. Tęskni. Jego ciało próbuje znaleźć pozycję ulgi, zmniejszając ciężar na nogach poprzez zawieszenie rąk i wzmocnienie ramion. Ale po kilku minutach rany w dłoniach i ciężar ciała zmuszają go do powrotu na nogi. Widzę, jak jego nogami wstrząsa drżenie, które ogarnia mięśnie, gdy są trzymane w niewygodnej pozycji, napięte i zmuszone do wysiłku przekraczającego ich możliwości. Palce u stóp wyginają się naprzemiennie w kierunku pleców i podeszwy, rozchodzą się, łączą, mówią swoimi ruchami o skurczu. Dłonie i ramiona również drżą, zwłaszcza prawa. Lewa jest złożona na sobie, jakby wszystkie nerwy palców były zerwane. Za każdym razem, gdy Jezus pozwala sobie upaść na nogi, rana lewego śródręcza rozszerza się w kierunku kciuka. Ale to, co jest rozdzierające, to ruch klatki piersiowej, tułowia. Żebra, bardzo wysokie ze względu na budowę i pozycję przyjętą na krzyżu, są wciągane pod skórę poplamioną biczami i rozciągane w wysiłku związanym z pozycją i ciężkim dyszeniem. Ale nadal nie rozszerzają się wystarczająco, aby uwolnić obfitość krwi z płuc i serca. A rozciągnięty, wydęty brzuch tego biednego, smukłego i raczej chudego ciała również unosi się i opada jak powiewająca zasłona. Przepona ma drgania, które wpływają na cały tułów i są widoczne pod łukiem żebrowym, który znajduje się znacznie wyżej niż linia przepony. Uderzenie koniuszka serca można zobaczyć rozprzestrzeniające się od lewej piersi do śledziony i linii środkowej klatki piersiowej. Nerki są silnie wydrążone w napięciu pozycji, a plecy mocno przylegają do kości miednicy i łopatek. Szyja, z zapadniętą szyjką, ma jako rekompensatę spuchnięte i niebieskawe tętnice szyjne, a zaczerwienienie przekrwienia wznosi się do głowy, na którą słońce bije swobodnie, wstrzykuje oczy krwią, sprawia, że usta są guzowate, a nawet fioletowe, tak bardzo, że są zaognione pod krwawymi pęknięciami. Górna warga ma strup rany, który właśnie został złapany, a od prawej kości policzkowej do nosa jest wielki siniak i obrzęk, który sprawia, że nos wygląda, jakby był odchylony, a oko na wpół zamknięte. Korona cierniowa musi być torturą. Od czasu do czasu Jezus opiera głowę o drewno, zwłaszcza gdy próbuje zmusić stopy do uniesienia skurczonych rąk. Wtedy ciernie wbijają się w kark. Och! nie można tego zobaczyć!.. Pragnienie musi być bardzo silne. Zbawiciel, który oddycha z półprzymkniętymi ustami, od czasu do czasu próbuje zwilżyć rozpalone wargi językiem. Ale to też jest suche. Znajduje jednak sposób, aby modlić się do Ojca o przebaczenie im wszystkim: "Ojcze, przebacz im". Ta modlitwa, wypowiedziana pośród tak wielkiego męczeństwa za tych, którzy go męczyli, wstrząsa Disma. To ostateczny cios Łaski. Nie może już nawet słuchać bluźnierstw drugiego złodzieja, gani go i poleca się Jezusowi, którego uznaje za Pana. A Jezus, odwracając zmęczoną głowę, wciąż znajduje uśmiech, by go pocieszyć i obiecać mu Niebo: "Dziś będziesz ze mną w raju". Niebo staje się coraz ciemniejsze. Teraz w parnym upale nadchodzą zimne bryzy, które przechodzą szybko, w odstępach czasu, przynosząc ze sobą ogon żywych chmur. Jezus wydaje się jeszcze bardziej ożywiony w zielonkawym świetle, które poprzedza burzę. Jego głowa pochyla się na piersi, a siły gwałtownie słabną. Widzi swoją Matkę u stóp krzyża z Janem. "Niewiasto, oto Syn Twój. Synu, oto Matka twoja". Maryja przyjmuje to dziedzictwo swojego Jezusa z twarzą męczennicy. Ale stara się nie płakać, opierać się, dodawać odwagi swojemu Jezusowi i nie rozdzierać Go swoim płaczem. Cierpienie rośnie z minuty na minutę. Duszenie staje się bardziej intensywne, a oddech serca bardziej intensywny. Tężec zaczyna działać paraliżująco i spazmatycznie. Jezus porusza ustami z większym wysiłkiem, jego szczęki twardnieją. Jego plecy wyginają się jeszcze bardziej. Ruchy oddechowe są coraz bardziej zablokowane, a klatka piersiowa pozostaje rozszerzona bez możliwości zmniejszenia wydechu. Światło szybko słabnie, utrudniając śledzenie spazmów umierającego. Tylko ci, którzy znajdują się w pobliżu krzyża, tacy jak Maryja, Jan i Centurion, widzą je dobrze. Z wielkim wysiłkiem, wskazując jeszcze raz na Swoje stopy, wyciągając się prawie tak, jakby chciał się ofiarować, aby poruszyć Ojca do współczucia obnażeniem wszystkich Swoich ran i udręki, walcząc ze skurczonymi szczękami, płonącymi szczękami, opuchniętym językiem, wargami stwardniałymi z powodu suchości, woła: "Boże mój, Boże mój (Eloi, Eloi), czemuś Mnie opuścił?". Ale żadne światło nie przychodzi z Nieba. Jest to agonia bez nadprzyrodzonego pocieszenia. Agonia ofiary, Wielkiej Ofiary. Teraz panuje ciemność jak wczesną nocą. Jerozolima znika spowita w tumanach wietrznego pyłu i w ciemnościach wczesnej nocy. Słońca już nie ma. Wydaje się martwe. Wydaje się, że jestem w świetle widzianym[145] w kontemplacji ostatecznego zmartwychwstania: światło zgaszonych gwiazd, nie-światło. Jezus jęczy: "Jestem spragniony". Nawet wiatr go torturuje, jeszcze bardziej wysuszając usta i uniemożliwiając mu oddychanie gwałtownym oddechem, który pęcznieje w płucach niezdolnych do reakcji. Żołnierz podchodzi do słoja, czegoś w rodzaju moździerza, w którym jest ocet z żółcią, nasącza gąbkę i podnosi ją na trzcinie do Umierającego, który z niecierpliwością otwiera usta, tak daleko, jak tylko może, wyciąga się do przodu, wystawia język, aby się orzeźwić. Znajduje kęs octu dla zranionych ust i gorycz żółci dla ostatniego obrzydzenia. Cofa się odpychany, zgarbiony. Porzuca samego siebie. Teraz cały ciężar jego ciała grawituje na stopach i do przodu. Tylko biodra przylegają do krzyża. Od miednicy w górę wszystko jest oderwane od drewna. Głowa zwisa do przodu i sapie, sapie z coraz głębszymi, ale coraz bardziej oderwanymi sapnięciami. Brzuch jest już nieruchomy. Tylko klatka piersiowa wciąż się unosi. Paraliż płuc rozszerza się. Czuje śmierć i mówi: "Wszystko skończone!". Mówi to z nieskończoną rezygnacją. Chwila ciszy, a potem szeptana intymna modlitwa: "Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego". Znowu cisza. Następnie, w świetle zmierzchu, widzimy ostatni spazm Jezusa. Konwulsja, która trzykrotnie unosi się od stóp i przebiega przez wszystkie biedne, torturowane nerwy, która trzykrotnie unosi brzuch, a następnie opuszcza go, a on zwisa, jakby był opróżniony, kurczy się i puchnie trzykrotnie, nieproporcjonalnie, klatka piersiowa, potrząsa ramionami, sprawia, że głowa odchyla się do tyłu, po raz ostatni uderza koronowanym karkiem o drewno, kurczy mięśnie twarzy, sprawia, że powieki rozszerzają się pod skorupą kurzu i krwi. Pozostaje tak przez dobrą minutę: spięty, drżący, wygięty w łuk; potem, z krzykiem, który rozdziera powietrze, wielkim krzykiem, w którym jest początek słowa: "Matka", umiera. Jego głowa opada na klatkę piersiową, ciało do przodu, drżenie ustaje, a oddech zatrzymuje się. On umarł. Ziemia odpowiada na krzyk zabitego rykiem, gdy wiatr gwiżdże, błyskawice przeszywają niebo, trzęsienie ziemi wstrząsa ziemią. Wydaje się, że to koniec świata. Ludzie krzyczą z przerażenia i lgną do siebie. Maryja, ukończywszy swoje święte zadanie, poddaje się, a Jan kładzie ją u stóp krzyża. Żołnierze zastanawiają się. Czy to możliwe, że on już nie żyje? Zwykle nie umiera się tak szybko. Gdy tłum ucieka w popłochu, a na górze pozostają tylko żołnierze, Maria, Jan i Maryja, Longinus zrzuca Jezusa z góry, od dołu do góry, od prawej do lewej. Ale On już naprawdę odszedł. Nie rusza się. Jęczy tylko surowicą i krwią. Jęczy. Nie tryska strumieniami, frędzlami, jak powinna, gdyby żywe serce zostało zranione. Nie ma oddechu ani pulsu, które nadawałyby impet krwi, a ona powoli spływa z szybko stygnącego ciała. Stoi z głową głęboko pochyloną na piersi, a jego włosy opadają do przodu, zasłaniając go. Żywe ciało, na którym kołysze się welon Maryi, wzniesiony na tle nieba smoły na ołtarzu Golgoty, do którego krzyże dwóch łotrów wciąż żyjących działają jak świeczniki. Jest to wizja podobna do tej[146], która przez kilka miesięcy była dla mnie obecna wiosną 1942 roku. Dwóch Żydów przychodzi porozmawiać z Centurionem. Proszą go o ciało. Longinus wzywa żołnierza i wysyła go konno do Piłata, aby upewnił się, że pretor udzielił pozwolenia dwóm Żydom. Żołnierz szybko wraca. Tak też się stało. Oprawcy wspinają się po schodach, aby usunąć zwłoki. Ale Józef i Nikodem nie pozwalają na to. Zdejmują płaszcze i wspinają się po schodach z obcęgami i dźwigniami. Najpierw rozwijają lewą dłoń. Ramię opada wzdłuż ciała, które teraz wisi na wpół oderwane. Wołają Johna na pomoc. Żołnierze zniknęli. Dwaj złodzieje, ze złamanymi nogami, umierają obok nich. Milicja nie ma już nic więcej do zrobienia. Wycofują się, gdy uczniowie kładą Jezusa na szubienicy. Podczas gdy Jan, wspięty na drabinie, trzyma opuszczone Ciało, którego ramię owinął sobie wokół szyi - i dlatego wyraźnie widzę straszliwą ranę w jego lewej ręce, która wygląda, jakby została trafiona pociskiem wybuchowym, tak nieregularnie jest poraniona - i trzyma ją w ten sposób podpartą między krzyżem a ramieniem, a Jezus pochyla głowę nad głową Umiłowanego, jakby nadal mówił do niego przez włosy, Józef i Nikodem rozplątują stopy. Maryja jest otoczona przez wierne niewiasty i siedząc na ziemi, opiera się o krzyż. Odczepiając stopy, przesuwają się do prawego ramienia. Jest to bardzo pracochłonne, ponieważ Ciało[147] na wpół odłączone, pomimo wysiłków Jana, grawituje do przodu, a główka gwoździa prawie znika między krawędziami rany, która w ciągu tych trzech godzin została zaciśnięta. W końcu udaje im się i ostrożnie, Jan przytulając Jezusa mocno pod pachami, a Józef i Nikodem podtrzymując go za uda, opuszczają ciało. Kiedy docierają do ziemi, szukają miejsca, w którym mogliby Go położyć. Ale Matka chce Go mieć. Jej łono jest gotowe, by go przyjąć. Otworzyła swój płaszcz i stoi z szeroko otwartymi kolanami, aby dać swojemu Synowi szersze miejsce. Głowa Jezusa wystaje, gdy uczniowie się poruszają, a Jego ramiona zwisają ku ziemi. Tutaj zostaje oddany Matce. Maryja opiera Go o swoje ramię, trzymając Go prawą ręką przy piersi i lewą ręką podtrzymując Go w biodrach. Głowa Jezusa spoczywa teraz tak, jakby spał na ramieniu Matki, między Jej ramieniem a szyją. Wygląda jak dziecko, które schroniło się na szyi Matki. I woła Go, woła Go... Potem odrywa Go od ramienia i, wciąż podtrzymując Go prawą ręką, pieści Go lewą, podnosi Jego ręce, kładzie je na kolanach, bierze je, całuje i jęczy nad ranami. Pieści Jego policzki, całuje Go w Jego biedne oczy, w Jego półprzymknięte i opuchnięte usta, w Jego czoło i spotyka się z cierniami. Uczniowie i uczennice chcieliby jej pomóc. Ale ona nie chce. Jęczy: "Nie, nie. Ja, ja!..." i kłuje, gdy wyplątuje ciernie ze swoich włosów i szlocha, gdy czuje te ciernie, które męczyły głowę Jezusa przez co najmniej siedem godzin. W końcu korona zostaje zdjęta. Ręka Maryi, drżąca jakby ogarnięta gorączką, wiąże zakrwawione kosmyki. Płacz spada na Twarz, na Ciało mojego Pana. A Maryja, jednym brzegiem swego welonu, który wciąż znajduje się na lędźwiach Jezusa, oczyszcza je i osusza, usuwając w ten sposób kurz i plamy, które szpecą to cudowne Oblicze i Ciało. Czyniąc tę miłosierną potrzebę, ręka Maryi natrafia na ranę w Jego boku. Jej palce wchodzą razem z delikatnym płótnem w tę ranę. Maryja, w półświetle, które właśnie powraca, pochyla się, aby spojrzeć i widzi... Widzi otwartą pierś i serce swojego Syna przez okrutne cięcie. A teraz Matka krzyczy. Krzyk zabijanego stworzenia. Ona też jest Barankiem, a miecz zadał jej ostateczny cios. Upada na ciało Syna i ona również wydaje się martwa. Następnie zabierają od niej boskiego Zmarłego i owijają Go w płótno, biorąc Go za ramiona i stopy, a podczas gdy kobiety podtrzymują Maryję - niosąc również koronę, gwoździe, gąbkę i trzcinę, wszystko, co mogli ze sobą zabrać - Jan, Nikodem i Józef schodzą niosąc Jezusa do grobu. Na górze pozostają trzy krzyże, z których jeden jest teraz nagi. Wizja kończy się tutaj.
[144] inna kontemplacja z piątku 11, zapisana pod datą 11-12 lutego i kończąca się słowami: "Wizja krystalizuje mi się tutaj...". Teraz kontynuuje inne sceny z Męki Pańskiej (Mt 27, 31-60; Mk 15, 20-47; Łk 23, 26-54; J 19, 17-40), które w 1945 roku otrzymają nowy, znacznie bardziej szczegółowy szkic, tak aby utworzyć więcej niż jeden rozdział głównego dzieła. [145] Widziane 29 stycznia. [146] to samo, co... jak pisarz donosił już 13 maja 1943 roku. [147] Korpus mógł również czytać Szefa
[144] inna kontemplacja z piątku 11, zapisana pod datą 11-12 lutego, która kończy się słowami: "Wizja krystalizuje się dla mnie tutaj...". Teraz kontynuuje inne sceny z Męki Pańskiej (Mt 27: 31-60; Mk 15: 20-47; Łk 23: 26-54; J 19: 17-40), które zostaną przepisane w 1945 roku w znacznie bardziej szczegółowy sposób, tak aby tworzyły więcej niż jeden rozdział głównego dzieła.
[145] widziany 29 stycznia.
[146] taki sam jak ten... o czym pisarz informował już 13 maja 1943 roku.
[147] Korpus może również czytać Chief