Wracam myślami do ostatniej rozmowy między tobą a mną i twojego życzenia, abym powiedział, czy zrobiłem coś dobrego dla dusz. Tak. Z Bożej dobroci, tak. Z mojej dobroci jest to co najmniej bardzo niepewne, z wyjątkiem kilku przypadków, które są pewne, ponieważ w tych przypadkach zapłaciłem za nie osobiście. Do 1923 roku starałem się prowadzić dusze do dobra, ale do czysto ludzkiego dobra. Pokazywałem, że jestem uczciwy, poważny, dość dobry, by doprowadzić innych do tego samego. Nie dążyłem jednak do nadprzyrodzonych celów. Było to, że tak powiem, dzieło odkupienia, ograniczone wyłącznie do kodeksu ludzkiej moralności. Idea zrobienia czegoś miłego Bogu, zrobienia czegoś pożytecznego dla dusz, była poza moim sposobem działania. Byłem posłuszny swoim instynktom, naturalnie sprawiedliwy, nawet ciesząc się, że jestem cytowany jako wzór. To najprawdopodobniej uchroniło mnie przed błędami. Być może był to naturalny owoc wielu czystych modlitw w dzieciństwie, a następnie w okresie dojrzewania, w szkole z internatem, które pozwoliły mi pozostać dobrym przynajmniej według ludzkiej koncepcji, a tym samym prowadzić innych do bycia takimi. Potem, gdy zaświtało we mnie światło, zrozumiałem, że konieczne jest podniesienie dobroci z płaszczyzny naturalnej na płaszczyznę nadprzyrodzoną, troszcząc się nie o zysk, jaki może przyjść w tym życiu z bycia dobrym, ale o zysk, który nadejdzie w życiu wiecznym. Zrozumiałem, że musimy być dobrzy i prowadzić innych do bycia dobrymi, nie dla własnej radości, ale po to, by "czynić uprzejmość" Jezusowi. Tam. Odnalazłszy tę prawdę, odnalazłem wszystko i wszystko się zmieniło. Oparłszy cały mój sposób istnienia na miłości, mój sposób pracy również zmienił się pod względem metody i aspiracji. Dlatego też, począwszy od 1923 roku, pozwalałem mojemu ludzkiemu ja, ze wszystkimi jego ludzkimi uczuciami, ideami, dziełami, itd., itd., schodzić coraz niżej w cień i nigdy więcej nie zastanawiając się nad tym, co podążanie Bożą drogą mogłoby, po ludzku rzecz biorąc, dla mnie przynieść, zajmowałem się tylko tą drogą, poprzez którą kierowałem sobą i... dążyłem za sobą dla wielu innych. Pierwszym stworzeniem, które przyprowadziłem do Boga przez słowo i modlitwę - już ci o tym mówiłem[18] - była mała staruszka w wieku 70 lat, a potem, w górę, w górę, w taki czy inny sposób, złapałem inne małe rybki i umieściłem je w żłobku Pana. Niestety, miałem też kilka tak... żywych, że raz złapane, również wymknęły się ponownie, woląc błotnisty szlam i zgniłą, stagnującą wodę od czystej, krystalicznej, błogosławiącej fali boskiego stawu rybnego. Ale dezercja niektórych, moje porażki, nie przestraszyły mnie. Nadal mówiłem o Bogu, nawet gdy byłem przekonany, że przemawiam do nieprzeniknionego serca. Nadal modliłem się i działałem bez względu na ironię, lekceważenie, rozczarowania. Coś pozostanie w tych sercach! Nie sądzisz? A Bóg zrobi resztę. Porażki służą mi do pokazania, że bez Bożej pomocy jestem mniej niż zerem. Zwycięstwa służą pokazaniu mi, że Boża dobroć jest tak ojcowska i wielka, że zawsze jest gotów nas wysłuchać, gdy prosimy o właściwe rzeczy, i pomóc nam, gdy oddajemy się na Jego cześć. Opowiedziałem ci o tej małej dziewczynce, uratowanej od śmierci. I nie powtarzam się. Powiedziałem jej ustnie, że żaden z tych, których poleciłem Panu, spośród walczących, nie zginął. Mogę również powiedzieć, że wiele rzeczy, o które proszę w imieniu innych, otrzymuję. Rzeczywiście, bardzo trudno jest mi ich nie otrzymać. Jezus jest tak dobry, że nie odmawia mi niczego, o co proszę dla moich braci. Jeśli kiedykolwiek jest bardziej niechętny wobec mnie, to w sprawach, o które proszę dla siebie. Ale być może zależy to od tego, że modlę się bardziej za innych niż za siebie, a także od tego, że nie uciekam się do pewnych drakońskich środków, które uniemożliwiają dobremu Jezusowi odmówienie mi czegokolwiek. Być może zależy to również [od tego], że (...) wiem, jak powiedzieć Jezusowi "dziękuję", gdy wyświadcza mi przysługę. Jest tak niewielu [tych], którzy wiedzą, jak powiedzieć Mu "dziękuję", że nie odmawia się nawet zamiataczowi, który sprząta dla nas chodnik! ... Traktuje się dobrego Boga jak sługę zobowiązanego do zadowolenia nas ... a dobry Bóg pragnie usłyszeć: "Dziękuję, Ojcze!". O moich dziewczynkach mogę powiedzieć, że zostawiłem w nich ślad, który nie zginie, nawet jeśli na razie, przynajmniej w jednej, wydaje się, że jest to ślad zniszczony. W moich przyjaciołach to samo i to samo w moich starych słuchaczach z czasów, gdy prowadziłem wykłady. Tak, mogę powiedzieć, bez fałszywej skromności, że nie przeszedłem bezużytecznie przez Ziemię. Tak jak mogę powiedzieć, że widziałem i widzę deszcz w moich rękach łask, o które proszę. Słodki deszcz, który rozlewam na serca, szczęśliwy, jeśli za niego, uzyskanego nawet za cenę krwi, dusza zwraca się do Boga i coraz bardziej do Niego przylega. Cieszę się, gdy słyszę, jak ktoś, za kogo się modlę, mówi: "Otrzymałem łaskę!". Szczęśliwa, ponieważ myślę, że w tej godzinie ta osoba ma zadowolone serce i dlatego jest dobra, szczęśliwa, ponieważ jestem coraz bardziej przekonana o tym, jak Jezus mnie kocha. Pewna moja siostra, obecnie prowincjałka w Rzymie, otwarcie mówi, że zrozumiała, iż to, o co proszę, otrzymuję i dlatego na mnie liczy. Ale biedna Maryja otrzymała wszystko, ponieważ była w stanie zrobić to, co Jezus: położyć się na krzyżu. A potem zaufała, zaufała Jezusowi z o wiele większym zaufaniem niż ja miałem do mojego ojca. Wielu nie otrzymuje, ponieważ nie wiedzą, jak zwrócić się do Boga jak do prawdziwego Ojca, Brata i Oblubieńca, i rozmawiać z Nim na widelcu. Brzmią jak pompatyczne przemówienia starożytnych tragedii lub ambasadorów: "Panie, w tym błogosławionym dniu... Z naszymi sercami u Twych stóp uniżamy Cię itd. itd.". O nie! To nie jest mój styl. Z uśmiechem, ze łzami, z prostotą, z naciskiem, z ufnością, mówię do Jezusa tak długo, jak On się uśmiecha... a kiedy On się uśmiecha, łaska jest pewna. I nie chodzi o to, że proszę o niewiele. Jestem żebrakiem, który nigdy nie jest zadowolony! Ale Pan jest tak szczęśliwy, że czyni mnie Królem, że rozrzuca swoje skarby! Czasami otrzymuję taki deszcz łask, że jestem zdumiony, poruszony, zachwycony. Być może nie powinienem tego mówić z pokory. Ale patrzę na Maryję, moją Matkę, Pokorną par excellence... i ja, Maryja o małości mrówki w porównaniu z Nią, naśladuję Ją, śpiewając Magnificat[19], ponieważ również we mnie Pan, nie patrząc na małość Swojej służebnicy, uczynił wielkie rzeczy!
[18] wspomniane już w Autobiografii, w pierwszym rozdziale części czwartej. W drugim rozdziale części siódmej opowiada o dziecku uratowanym przed śmiercią, co zostało przypomniane poniżej.
[19] Magnificat, który znajduje się w Ewangelii Łukasza 1: 46-55.