Spis
21 maja 1943 r. 24 maja 1943 r.

22 maja 1943 r.

Słabo potrafię się wytłumaczyć, pewnie dlatego, że jestem dzikim kwiatem zrodzonym, rozkwitłym, wyrosłym wyłącznie z woli Jezusa i nie znam się na słownictwie mistycznym, nie znam niuansów ascezy. Nic. Kocham, bo kocham. Żyję tak, jak chce Bóg. Cieszę się lub cierpię z powodu tego, co Bóg mi zsyła lub na co mi pozwala. Ale nie potrafię nazwać tego, co czuję. Zadajesz mi pytania, na które nie wiem, jak odpowiedzieć, a ponieważ nie chcę nikogo wprowadzać w błąd, dając ci koncepcję mnie, która nie odpowiada prawdzie, pokornie mówię ci, co wiem, skąd to wiem i nic więcej. Być może czytając i rozmawiając ze mną, zrozumiesz lepiej niż ja, na czym stoję. Przed chwilą zapytałeś mnie, czy kiedykolwiek byłem pochłonięty Bogiem do tego stopnia, że nie czułem już nic innego. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem twoją myśl. Jeśli chodzi o ekstazę, jak się ją zwykle rozumie, to z pewnością nigdy jej nie doświadczyłem. Jeśli natomiast mówisz o tym ekstatycznym sensie, w którym ludzka witalność nie jest stłumiona, ale cała witalność jest skoncentrowana w jednym punkcie, spolaryzowana w nim, tak że wszystko inne traci swoją wartość i żyjemy wśród rzeczy każdej godziny, jakby otoczeni szatą, która izoluje nas i chroni przed nimi, tworząc wokół nas jak zasłonę ognia, w której poruszamy się i działamy wyłącznie patrząc na punkt podparcia, który nas przyciąga, to tak, miałem to wiele razy. Cały świat, który nas otacza, traci kształt i wartość do tego stopnia, że jawi się nam (na chwilę) jako chimeryczne "co", podczas gdy prawdziwą rzeczywistością jest to, co moce naszej duszy uwielbiają, wchłaniają, doświadczają. Nie wiem, czy się wytłumaczyłem. Wierzę, że gdyby to trwało, zabiłoby w krótkim czasie. Jednak wierzę również, że ci, którzy przeżyli, nawet raz, takie mistyczne doświadczenie, pozostają naznaczeni nim przez całe życie. Jest to jak wzrost naszej duchowej witalności, przejście z mniejszego wieku do większego, w którym po każdym zanurzeniu się w tym mistycznym doświadczeniu wzrastamy w łasce i nadprzyrodzonej mądrości. I takimi pozostaniemy na zawsze, jeśli będziemy umieli być tego godni. Co więcej, wierzę, że nawet jeśli z powodu ludzkiej słabości czasami się przewracamy, ale nie wkładamy w to złośliwości, łaska osiągnięta przed nami nie zostaje unieważniona: pozostaje odrętwiała, tak, tak, że wydarzenie nowego zanurzenia w "radości smakowania i oglądania istoty Boga" jest opóźnione (wierzę, że tego właśnie doświadczamy), ale nie tracimy osiągniętej korzyści. Tylko działając z uporczywą, świadomą złośliwością, tracimy ją. Należy sądzić, że ta "radość", która odrywa nas od ludzkiej zmysłowości, by zanurzyć nas w boskiej nadzmysłowości, jest nam dana przez Boga, a zatem przez Istotę, która nie trwoni swoich darów, obdarzając je z niefrasobliwą rozrzutnością. Przypuszcza się zatem, że wraz z darem daje On inne siły, abyśmy byli w stanie bronić Jego daru w nas, przed wrogami, którzy są w nas: ciałem, namiętnościami itp. itd. i dlatego tylko rozmyślna, świętokradcza złośliwość może uczynić nas niezdolnymi do zachowania Bożego daru w nas. Gdybym przynajmniej dobrze się wytłumaczył! Ale powtarzam: jestem analfabetą w mistycznej nauce i dlatego mówię ludzkimi słowami to, co jest nadludzkie. Dzisiaj przyszło mi na usta pytanie [o coś], które pali mnie do poznania: "Czy słyszałeś moje modlitwy w tych dniach? Czy spełniły one cel, dla którego je czyniłem?". Nie zapytałem jej o nic, kładąc nawet tę małą ofiarę na stosie, na którym płonę za tak wiele rzeczy, na tak wiele sposobów. Wydaje się, że to drobiazgi. Ale czasami kosztują prawdziwy wysiłek. Pocimy się, aby je osiągnąć... Och! Ojcze, jak męczeńska jest miłość! Miłość, gdy wdziera się z całą swoją gwałtownością do serca, które jest zbyt małe, by ją pomieścić! Ojcze, jakże rozumiem pragnienie, potrzebę tych, którzy są zakochani w Chrystusie, by otoczyć samotnością swoje żarliwe pragnienia! Jakże tęsknię za nocą, która daje mi możliwość bycia samemu, kiedy miłość mnie odurza, torturuje, daje mi łzy i śmiech. Gdybym mógł jej pokazać, co czuję! Rozumiem, w pewnych momentach, jak można umrzeć z miłości. Jednak za nic w świecie nie chciałbym, aby oszczędzono mi tego najsłodszego uścisku, który jest agonią dla ciała, które nie może znieść jego siły bez poczucia złamania, i który jest błogością dla ducha. Myślę o zdaniu[20] z Kantyku, którego wspomnienie unosi się w moim umyśle: "Połóż mnie na kwiatach, oprzyj mnie na jabłkach, bo marnieję w miłości". Myślę, że to mówi... i mówi to tak dobrze, ponieważ naprawdę czuje się marność zniszczoną przez miłość.


[20] Wyrażenie, które znajduje się w Pieśni nad Pieśniami 2:5.