Spis
8 lutego 1944 r. 13 lutego 1944 r.

11 i 12 lutego 1944 r.

Wizja[132] z wczesnych godzin dzisiejszego dnia powtarza mi się wyraźniej. Jezus każe mi ją opisać. Jezus, pośród grupy swoich uczniów, idzie kamienistą ścieżką oświetloną niewielką ilością światła księżyca. Jeden z Jego uczniów niesie pochodnię, aby lepiej oświetlać drogę. Judasza tam nie ma. W świetle pochodni widzę, że Jezus jest ubrany w bladoczerwoną szatę i ciemniejszy czerwony płaszcz. Grupa, na czele której stoi Jezus, opierając się na Janie, jakby był zmęczony, przekracza strumień z niewielką ilością wody. Tylko pośrodku woda bulgocze wśród kamieni. Reszta koryta rzeki, która ma nie więcej niż pięć lub sześć metrów szerokości, jest sucha, a kamyki na dnie bieleją w świetle księżyca, który sprawia, że woda strumienia staje się srebrna. Nad strumieniem przerzucony jest rustykalny mostek, przez który przechodzi grupa. Za nim ścieżka ciągnie się jeszcze przez kilka metrów, ale na jej skraju rosną już drzewa oliwne i trawa. Następnie przechodzi w prawdziwy gaj oliwny. Ten jest taki: jego początek jest płaski, z rodzajem nieregularnego pobocza, które działa jak trawiasta dolina otoczona i rozrzucona drzewami oliwnymi. Następnie ziemia wznosi się i opada w stopniach i dolinach, które sprawiają, że wygląda jak rustykalny amfiteatr. Drzewa oliwne stoją na straży, jak wartownicy rozrzuceni po naturalnych przyporach tego miejsca. Wygląda to bardzo podobnie do naszych gajów oliwnych, które na ogół zawsze są rozrzucone w naprzemiennych wzorach na zboczach naszych wzgórz. Jezus mówi swoim uczniom, aby czekali na Niego na trawiastym miejscu, ale potem woła Piotra, Jana i Jakuba, jakby żałował, że poszedł sam lub obawiał się czegoś; i idzie z nimi, wspinając się na pierwsze urwisko. Tutaj mówi do nich: "Czekajcie tu na mnie, aż się pomodlę. Ale nie śpijcie. Mogę was potrzebować. I proszę was z miłosierdzia, módlcie się. Wasz Mistrz jest bardzo słabego ducha...". Podkreśla słowo "bardzo" i wypowiada ostatnie dwa zdania tonem głębokiego smutku. Jego głos jest jakby pogłębiony i bardziej żałobny przez wewnętrzny ból. Zmęczony głos. I smutny. Piotr, który wziął pochodnię od jednego z wcześniej pozostawionych, odpowiada: "Bądź spokojny, Mistrzu. Będziemy czuwać i modlić się. Wystarczy, że nas zawołasz, a przyjdziemy". I Jezus ich opuszcza. Idzie, odwracając się do nich plecami. Wspina się powoli z pochyloną głową, szukając miejsca, w którym mógłby postawić stopy w świetle księżyca, które jest teraz wyższe i wyraźniejsze. Po przejściu kilku metrów skręca wokół schodów, które wystają do przodu, stawiając je między sobą a trzema apostołami. Schody są wysokie, na początku na kilka centymetrów, pół metra lub więcej, ale potem szybko się podnoszą, ponieważ ścieżka, którą wybrał Jezus, schodzi w dół, a więc stopień w ziemi natychmiast staje się wyższy. Po kilku metrach znajduje się zbocze o kilka centymetrów wyższe niż Jezus. Znajduje się tam również głaz, który wydaje się być umieszczony tam albo przez samą naturę, albo przez człowieka, aby podeprzeć żebro. Przy nim zatrzymuje się Jezus. Niemal pod stopami ma srebrzyste liście drzewa oliwnego z klifu poniżej, a nad głową ma zakrzywione gałęzie drzewa oliwnego, sięgające w pustkę z klifu nad skałą. Księżyc przechodzi z wieloma paciorkowatymi oczami i igłami światła między liśćmi, które poruszają się nieustannie na delikatnym wietrze. Jezus modli się. Stoi wyprostowany na kamieniu, z twarzą wzniesioną ku niebu i ramionami otwartymi jak krzyż. Jego modlitwa jest intensywna. Słyszę, jak wzdycha i szepcze słowa z naglącą tęsknotą. Potem odwraca się plecami do głazu i patrzy... Za rozczochranymi liśćmi drzew oliwnych opadających u jego stóp, podążając za nierównościami pagórkowatego terenu, widzimy Jerozolimę. Cała biała w świetle księżyca. Wszystko spokojne, najwyraźniej wszystko dobrze, wszystko śpi. Jezus, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrzy na nią intensywnie. Ona wzdycha z zadyszką. Potem znów wyrusza. Wraca do trzech uczniów. Ci ostatni rozpalili mały ogień, być może po to, by mniej odczuwać chłód nocy, być może po to, by lepiej opierać się snu. W rzeczywistości jednak już śpią. Ich głowy, zwłaszcza Piotra, zwisają na piersiach. "Śpisz? Od godziny nie możesz się obudzić? A ja tak bardzo potrzebuję waszego pocieszenia i modlitwy!". Cała trójka trzęsie się i przeciera oczy. "Módlcie się i bądźcie czujni. Wy też tego potrzebujecie". I znowu ich opuszcza, wracając na swoje miejsce. W świetle księżyca, który bije w jego twarz, sprawiając, że nawet jego szata wygląda na białą, gdy idzie ścieżką, widzę, że ma bardzo zmęczoną twarz. Twarz umęczoną wewnętrznym bólem. Wygląda na postarzałego. Jego spojrzenie jest pozbawione blasku. Usta opadają ze smutnym zmarszczeniem. Wraca do swojego głazu i klęka z bardziej intensywną modlitwą. Modli się i medytuje. I podczas medytacji załamuje się. Widzę, jak się krzywi, słyszę, jak jęczy. Widzę, jak łączy dłonie za głową i opiera je na głazie, a czoło na nadgarstkach, i stoi tak, błagając. Kiedy podnosi twarz, księżyc, teraz prostopadły do Niego, pokazuje mi twarz obmytą łzami. Wstaje. Robi kilka kroków w tę i z powrotem, mrucząc słowa, których nie łapię, wznosząc oczy ku niebu i dłonie, opuszczając je ponownie z przygnębieniem. Cierpi. Płacze. Jest wzburzony. Wraca do trójki, która śpi jeszcze lepiej niż wcześniej. Nawet mały strażak drzemie. "Ale co z tego? Czy nadal śpisz? Módlcie się. Niech ciało was nie pokona. Niech ciało nie zwycięża nikogo. Jeśli duch jest gotowy, ciało jest słabe. Pomóż mi." Cała trójka przeprasza. Porzucają wygodne pozy, które przyjęli, szukają gałązek, a żeby to zrobić, wstają i rozciągają się, ożywiając ogień. Płomień ukazuje twarz tak udręczoną, że nawet umierający człowiek nie mógłby zasnąć. Ale cała trójka jest senna... Jezus patrzy na nich, kręci głową. Odwraca się. Wraca do swojej skały. Modli się od nowa. Najpierw z rękami uniesionymi i otwartymi jak krzyż, potem na kolanach, jak poprzednio, ze złączonymi dłońmi. Następnie milczy. Myśli. Musi potwornie cierpieć, ponieważ teraz otwarcie szlocha, opadając na pięty. I wzywa Ojca... z tak wielką zadyszką. Wygląda jak torturowane dziecko wołające do jedynego, który może je uratować. Ale dochodzi do siebie i po jęku: "Nie, nie. Zbyt gorzki jest ten kielich. Ojcze, zabierz go od swego Syna", odzyskuje przytomność i mówi: "Ale głosu mego nie słuchaj, Ojcze, jeśli prosi o coś przeciwnego Twojej woli. Nie pamiętaj, że jestem Twoim Synem, ale tylko Twoim sługą. Nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie!". Po tej modlitwie zalewa Go fala smutku całego świata, przyciska Go, miażdży, przygniata. Materialnie jest biedną istotą pochyloną do ziemi, z twarzą przy ziemi, na świeżej trawie, żałosną tylko dla swojej gorączki: wygląda jak umierający człowiek. Duchowo jest torturowaną duszą, oszołomioną myślą, sercem zmiażdżonym przez opuszczenie przez Ojca, przez Jego rygor, przez świadomość tortur, które Go czekają. Przez wiele, wiele rzeczy. Stoi tak długo. Kiedy wielkie światło ukazuje się na Jego głowie - nie widzę nic poza najbardziej szczerym światłem - Jezus podnosi głowę. Światło księżyca i anielskie światło pokazują mi twarz czerwoną od krwi. Łzy tworzą dwie białe linie w czerwonej masce. Ręce są również czerwone, ręce, które podnosi w kierunku światła. Podnosi ciemnoczerwony płaszcz i wyciera nim twarz, ręce, szyję, ramiona. Ale krew nadal się poci. Każdy por ma swoją kroplę, która tworzy się, rośnie i opada. Trawa wydaje się ciemniejsza tam, gdzie trzymał twarz, zabarwioną krwią. Jezus pracuje jak ktoś chory. Siada przy głazie. Pochyla się. Porzuca siebie, z głową pochyloną do przodu, z rękami wyciągniętymi po bokach ciała. Anielskie światło jest nad Nim. Potem znika, zlewając się z promieniem księżyca. Jezus jest sam u wezgłowia. Ale jest bardziej pocieszony. Ponownie ostrożnie osusza twarz i ręce w płaszczu, który następnie składa, kładąc go na skale i opierając na nim głowę i ręce w ostatniej modlitwie. Następnie wstaje i podchodzi do uczniów, zostawiając płaszcz na swoim miejscu. Jego bladoczerwona tunika wydaje się poplamiona, jakby nasączona ciemnym płynem. Ale jego twarz odzyskała swój majestatyczny wygląd, choć niezmiernie smutny i bledszy niż zwykle. Cała trójka leży wygodnie śpiąc, owinięta płaszczami, przy zdecydowanie martwym ogniu. Jezus potrząsa nimi: "Wstańcie. Chodźmy. Ten, który mnie zdradza, jest blisko". Trójka, zdezorientowana upomnieniem i snem, wstaje oszołomiona i rozgląda się. Nie ma nic poza księżycem i drzewami oliwnymi... Ale kiedy spoglądają na siebie nawzajem i na Mistrza, prawie tak, jakby chcieli zapytać Go, gdzie jest zdrajca, wpadają na plac, gdzie Jezus i cała trójka również przybyli, dołączając do pozostałych ośmiu, Judasza i bandy brzydkich kumpli, którzy w niczym nie przypominają żołnierzy, ale bardzo przypominają bandytów. Judasz podchodzi do Jezusa, który patrzy na niego jednym ze swoich dominujących spojrzeń pełnych błyskawic, których nie widziałem przez cały wieczór. Judasz stawia czoła temu spojrzeniu. Opiera się mu - nie wiem, jak to robi - i z roztopionym uśmiechem podchodzi jeszcze bliżej i całuje Mistrza w prawy policzek. "Przyjacielu, co przyszedłeś zrobić? Judasz na chwilę opuszcza głowę. "Pocałunkiem mnie zdradzasz?" Jeśli w pierwszym zdaniu jest jeszcze nagana, upomnienie, ostatnia próba Mistrza i Zbawiciela, aby przywrócić Judasza do skruchy, to w drugim, zanim jego dusza stanie się tetragonalna wobec wszelkich wyrzutów sumienia, nie ma nic poza szczerym stwierdzeniem faktu. Tłum podchodzi ze sznurami i kijami i próbuje złapać wszystkich oprócz Judasza. "Kogo szukacie?" - pyta Jezus cichym głosem. "Jezusa z Nazaretu". "To ja." Głos jest grzmotem. Cała ziemia musi usłyszeć to wyznanie Jego istoty. Łajdacy padają na ziemię jak rażeni piorunem. "Tego, którego szukacie, powiadam wam". "Jezusa Nazarejczyka". "Powiedziałem wam, że to Ja. Dlatego zostaw tych innych. Ja nadchodzę. Odłóżcie miecze i kije. Nie jestem złodziejem. Zawsze byłem pośród was. Dlaczego mnie wtedy nie wzięliście? Ale to jest wasza godzina i godzina Szatana. Chodźmy. A ty wyzdrowiej. Najpierw w swojej duszy" i dotykając jego pękniętego ucha, uzdrawia go. Ostatni gest może wykonać rękami, ponieważ przywiązują je do niego liną odpowiednią do wiązania wołów, a nie człowieka. Przywiązują też jedną do jego pasa, a jedna drużyna bierze koniec jednej do rąk, a drugą do pasa. Dwunastu apostołów uciekło. Niektórzy w prawo, inni w lewo. Jezus jest sam wśród swoich oprawców. Rozpoczyna podróż. Jedni ciągną Go w prawo, inni w lewo, tak że tu i ówdzie obija się o kłody i ściany, często się potykając. Kiedy docierają do małego mostu, silniejsze szarpnięcie uderza go o drewnianą barierkę. Jego brutalnie uderzone usta krwawią. Gdy wstaje, przykładając związane ręce do ust, aby otrzeć krew, kilku łotrów zeszło na brzeg rzeki, aby zaopatrzyć się w kamienie, i kamienie lecą na Jezusa. A ponieważ trafiają one również w eskortę, wybucha bójka, która kończy się prawdziwymi ciosami w ramiona i głowę Jezusa. Pochodnie oświetlają scenę, ponieważ zachodzi księżyc. Wśród krzyków i wyzwisk dociera do domu Kajfasza, gdzie jest przesłuchiwany przez czekającą Annę. Na dziedzińcu przed domem jest już wiele twarzy szubienic i kapłanów. Jan, wraz z niechętnym Piotrem, również wchodzi i zbliża się do ognia rozpalonego na środku dziedzińca, ponieważ noc stała się zimna i wietrzna, jakby początek burzy. Rozumie się, że początkowo uciekli, a następnie wrócili, dołączając do krzyczącego tłumu. Jezus jest prowadzony do półkolistej sali Sanhedrynu. Ławy stoją w łuku, a na prostej ścianie znajdują się bardziej pompatyczne ławy Najwyższego Kapłana i najważniejszych urzędów. Pośrodku znajduje się pusta przestrzeń, do której Jezus jest prowadzony na przesłuchanie przez gniewnego niemowę i oskarżony przez fałszywych świadków. Jezus milczy. Patrzy i milczy. Jest cichy, nieszkodliwy, cierpliwy. Stoi wyprostowany w szacie poplamionej krwawym potem, teraz wyschniętym i ledwo ciemniejszym. Ma już dwa lub trzy siniaki na rękach i twarzy, będące wynikiem uderzeń kamieni i ciosów, a na Jego czole linia krwi spływa z rany, która wygląda, jakby została zadana ostrym kamieniem. Jego usta mają lekko powiększoną wargę. Ale wciąż jest tak piękny, tak podobny do Boga. Na prośbę kapłana: "Proszę Cię przez Boga żywego, powiedz, czy jesteś Chrystusem, Synem Bożym", Jezus odpowiada: "Powiedziałeś. Jestem. Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego siedzącego po prawicy mocy Bożej, przychodzącego na obłokach niebieskich. Poza tym, po co mnie przesłuchujesz? Przemawiałem publicznie przez trzy lata. Nie powiedziałem nic okultystycznego. Zapytaj tych, którzy mnie słyszeli. Powiedzą ci, co im powiedziałem i co zrobiłem". Jeden ze strażników uderza go w plecy, co powoduje, że się chwieje, uderzając go prosto w spuchnięte usta i mówiąc: "Czy tak odpowiadasz, Szatanie, Najwyższemu Kapłanowi?". Jezus patrzy na niego z politowaniem i odpowiada: "Jeśli źle mówiłem, powiedz mi, w czym błądziłem; jeśli dobrze mówiłem, dlaczego mnie bijesz?". Ale to uderzenie jest sygnałem do sarabandy śmiechu i bicia. Podczas gdy synekryści ogłaszają, że nic więcej nie jest potrzebne, aby go potępić, strażnicy i inne brzydkie kubki zawiązują Jezusowi oczy i na zmianę biją go i wpadają na niego, mówiąc: "Wielki proroku, powiedz, kto cię pobił". Do tej pory nadszedł świt i wszedł do pokoju, sprawiając, że twarze Sanhedrynu stały się bardziej ożywione, a twarz Jezusa bardziej woskowa, na której bicie tworzy purpurowe ślady. Sanhedryn podejmuje ostateczną decyzję i Jezus zostaje wyprowadzony. Przechodząc pod portykiem graniczącym z salą, wysoko ponad dziedzińcem o trzy stopnie, Jezus odwraca się, by spojrzeć na Piotra, który został sam. Jana już tam nie ma. Spojrzenie pełne tak szczerego smutku, że rozdziera moje serce, i tak już rozdarte agonią Getsemane. Pianie koguta przeszywa czyste poranne powietrze niczym feeria światła. Piotr pochyla głowę i wychodzi. Jezus również wychodzi. Pośród tłumu głośnych katów. I wznawia swój marsz pośród kamieni, biczowania, pogardy i brudu rzucanych na Jezusa. Tłum, w drodze na targ, dołącza do procesji i rośnie z każdym metrem. Wieść się rozchodzi i cała Jerozolima pędzi, by zobaczyć to widowisko. Rzymscy strażnicy wychodzą, aby odeprzeć tłum wlewający się do pretorium i wziąć Jezusa w swoje ręce. Piłat przesłuchuje go i nie znajdując powodów do potępienia Jezusa, jest gotów go uwolnić. Jednak Żydzi spoza pretorium przeklinają i wszczynają zamieszki. Wtedy Piłat, słysząc, że Jezus jest Nazarejczykiem, wysyła go do Heroda, od którego jurysdykcji zależy Galilea. Coraz więcej zamieszek, coraz więcej bicia, bluźnierstw, plucia i brudu. Herod, więzień, przesłuchuje go, obiecując, że uratuje mu życie, jeśli dokona jakiegoś cudu w jego obecności. Ale Jezus milczy, podczas gdy uczeni w Piśmie i kapłani oskarżają Go. Następnie Herod każe Go ubrać w białą komżę i po wyszydzeniu odsyła Go do Piłata. W domach Jerozolimy pozostali tylko umarli i umierający. Cała reszta, z wyjątkiem małych dzieci, jest na zewnątrz, przeklinając Jezusa. Piłat, bardzo zirytowany, wraca, by przesłuchać Jezusa. Ale chociaż nie chce niezadowolić Sanhedrynu i podburzyć plebsu, reszta sprawiedliwości zabrania mu uznania Jezusa za winnego. Wybiera więc rozwiązanie pośrednie. Postanawia go ubiczować i uwolnić. I mówi tak. Ale tłum krzyczy: "Uwolnić Barabasza i potępić Nazarejczyka". To prawdziwy bunt. Piłat wydaje rozkaz żołnierzom, aby zabrali Jezusa na biczowanie. Widzę go prowadzonego na wewnętrzny dziedziniec, wyłożony wielobarwnym marmurem i otoczony portykami. Pośrodku stoi kolumna znacznie wyższa od człowieka, z której wystaje żelazne ramię z wiszącym pierścieniem. Jezus zostaje zmuszony do rozebrania się. Zdejmuje przepaskę Heroda, czerwoną szatę, małą tunikę, którą miał pod szatą, i pozostaje w tych krótkich bryczesach, które widziałem już podczas chrztu[133] i sandałach. Następnie potulnie podchodzi do słupa. Wiążą mu ręce, które musieli rozwiązać, aby go rozebrać, i przekładają koniec liny przez pierścień. W tym celu żołnierz wchodzi na stołek. Sznur jest ciągnięty tak, że Jezus opiera się na palcach z rękami uniesionymi nad głową i jest tak wysoko, że jego ręce prawie dotykają pierścienia. Lina zostaje zamocowana i rozpoczyna się biczowanie. Kat z przodu i jeden z tyłu - nie są to żołnierze kohorty, ale dwa brzydkie kubki typu orientalnego, z pewnością wynajęte przez dyrektora do pełnienia roli kata - podnoszą i opuszczają narzędzie tortur wykonane jak strzemię z kilkoma skórzanymi linami, zawiązanymi i uzbrojonymi na szczycie w rodzaj żelaznego lub ołowianego młotka. Alternatywnie, cios zadany przez kata stojącego przed Jezusem i uderzający w klatkę piersiową i lewy bok oraz cios zadany przez kata stojącego za Jezusem i uderzający w plecy i prawy bok. Jest to koło ciosów. Pasy świszczą w powietrzu, bicze dźwięczą na ciele Odkupiciela, skóra pokrywa się niebieskawymi pęcherzami, a gdy ciosy nadal spadają tam, gdzie już spadły, pękają i tryskają krwią. Gdyby Jezus nie był zawieszony, z pewnością by upadł, ale nie może upaść, ponieważ jest trzymany przez linę. Ale wisi jakby półprzytomny, z głową do przodu, tak że niektóre ciosy uderzają go również w głowę. Nie w twarz, ale w głowę. Kiedy są zmęczeni, przestają. Ciało Jezusa jest całe posiniaczone i pokryte krwią. Wiele siniaków, otwartych, to rany, które odsłaniają żywe ciało. Kiedy Go odwiązują, upada na ziemię jak martwy. Pozostawiają go tam przez jakiś czas, zadając mu od czasu do czasu[134] ciosy obutą stopą wojskowych sandałów (calighe). Następnie, widząc, że się nie porusza, żołnierz podnosi go, siedzącego przy kolumnie, i rzuca na niego wiadro lodowatej wody, zaczerpniętej z fontanny pod portykiem. Jezus wzdycha głęboko i próbuje wstać. Ale nie może. Wtedy dla... orzeźwienia żołnierz, trzonkiem włóczni, wymierza mu cios w twarz i uderza go między prawą kością policzkową a nosem. Jezus odwraca wzrok, patrzy na niego i wskazując rękami na ziemię, wstaje. Każą Mu się ubrać. Ale kiedy pochyla swoje rozdarte ciało, aby podnieść szaty - i robi to z trudem, zataczając się i źle zginając - żołnierz kopie szaty i odrzuca je dalej na bok. Jezus idzie tam, gdzie oni i pochyla się. Kolejny kopniak od innego żołnierza. I tak dalej, zmuszając go do wielokrotnego chodzenia po dziedzińcu wśród nieprzyzwoitego śmiechu. Za każdym razem, gdy Zbawiciel się pochyla, otwiera się więcej pęcherzy krwi lub te już otwarte otwierają się ponownie, a nowa krew kapie. W końcu pozwalają Mu się ubrać. Na to Jezus zakłada tunikę Heroda, szatę i białą szatę, jakby po to, by lepiej ukryć plamy pozostawione przez krwawy pot lub osłonić się przed zimnem, ponieważ ma dreszcze, które wstrząsają Nim całym. Ponownie wiążą mu ręce. Ale Piłat je, a żołnierze nie wiedzą, co robić. Podczas oczekiwania, gdy jeden z nich mówi, że tłum obraża fałszywego króla Żydów: "Ten król tam!...", myślą o ukoronowaniu go. Kilku żołnierzy wychodzi na wewnętrzny dziedziniec i wraca z wiązką ciernistych gałęzi. Wyglądają jak dziki głóg. Sztyletem usuwają wszystkie liście i kępki kwiatów, zginają gałęzie w wieniec i umieszczają je na głowie Odkupiciela. Za pierwszym razem korona jest zbyt szeroka i spada na szyję; ściągają ją, przez co drapie policzki i grozi oślepieniem. Za drugim razem jest zbyt wąska i bez względu na to, jak mocno ciągną, nie pasuje na jego głowę. Zdejmują go po raz drugi, ciągnąc za wiele włosów, które zaplątały się w ciernie. W końcu pasuje. Cóż, dopasowanie, masz na myśli, ponieważ dla mojego Jezusa w ogóle nie pasuje. Jeden cierń wbija się w lewą skroń, a trzy połączone razem przebijają czoło nad nosem, ale w kierunku włosów. Następnie żołnierze biorą kawałek czerwonej, starej tkaniny, strzęp płaszcza jakiegoś centuriona i kładą go na Jego ramionach, a łamiąc trzcinę, po uderzeniu Go nią w głowę, jakby dla udawanej inwestytury, wkładają ją między Jego związane ręce i każą Mu usiąść na stołku przy kolumnie i kpią z Niego na tysiąc sposobów. Zapomniałam dodać, że kiedy Jezus schylił się, aby podnieść swoje ubranie, wydawało mi się, że widziałam skórzany lub z końskiego włosia pasek wokół jego talii, jak koszulę z włosów. Nie jestem pewien, ponieważ ledwo wystawał z jego bryczesów, gdy się pochylił. Jezus nigdy nie mówi. Milczy i pozwala na to. Spogląda tylko, i to spojrzeniem, którego nie mogę znieść bez płaczu, na swoich oprawców. Przychodzi absolwent i nakazuje przyprowadzić Jezusa przed Piłata. Odbywa się to w pokoju otwartym od frontu jak portyk. Jest on wyniesiony ponad ulicę. Pośrodku znajduje się krzesło kurulne. Na ulicy, wypełnionej parnym słońcem padającym pod kątem prostym z nieba poprzecinanego chmurami na horyzoncie, tłum szaleje. W pierwszym rzędzie siedzą faryzeusze i uczeni w Piśmie. Piłat przedstawia Jezusa tłumowi: "Oto Człowiek. Wasz król. Wciąż za mało?" "Barabasz, Barabasz. Uwolnić Barabasza. Zabij go. Nie mamy króla prócz Cezara". Piłat wzrusza ramionami, mamrocząc między zębami: "Hipokryci!", po czym zwraca się do Jezusa: "Słyszysz? Co mam ci uczynić?". "To, co mówi ci sumienie". Piłat myśli, waha się. Chciałby uwolnić Jezusa. Ale kapłani wołają do niego: "Jeśli uwolnisz tego człowieka, nie jesteś przyjacielem Cezara". Strach przed jutrem pokonuje Piłata. Umywa ręce, mówiąc: "Jestem czysty od krwi tego sprawiedliwego. Ty chcesz, aby została przelana". "Niech spadnie na nas i na nasze dzieci, ale niech będzie ukrzyżowany". Piłat wzywa setnika i niewolnika. Od tego ostatniego każe przynieść mu stół, na którym kładzie znak i każe niewolnikowi napisać na nim: "Jezus z Nazaretu, Król Żydowski". Rozkazuje setnikowi wziąć część kohorty i udać się na Kalwarię z Jezusem i dwoma złodziejami, już skazanymi na ukrzyżowanie. Następnie Piłat odchodzi. Formuje się procesja. Najpierw grupa żołnierzy na koniach z setnikiem na czele. Następnie Jezus, a za nim dwaj złodzieje. Nie mogę zrozumieć, jak można twierdzić, że krzyż został wykonany na Kalwarii. Jak mogliby go tam solidnie wykonać, gdyby nie był już dobrze wykonany? Jest to ciężki krzyż, znacznie wyższy od Jezusa i dobrze połączony ramionami. Rozwiązują ręce Jezusa i każą Mu go wziąć. Najpierw owijają mu wokół szyi - a sznur uderza w koronę i zwiększa mękę - znak z napisem. Następnie każą mu wziąć krzyż. Szarpie się, gdy schodzi po schodach pretorium, szarpie się na kamieniach i wybojach ulicy; a każde szarpnięcie jest torturą dla ramienia Jezusa, dla Jego głowy, ponieważ krzyż kołysze się i uderza o koronę. Nie brakuje kamieni, a nawet kilku pobić, chociaż żołnierze próbują chronić Jezusa. Jezus poci się w palącym słońcu burzowego dnia, kurz przykleja się do jego już zakrwawionej, opuchniętej, zrozpaczonej twarzy. On już nie jest moim Jezusem! Jest udręczonym człowiekiem w tragicznej masce. Jest nie do poznania! Jest zgięty pod ciężarem, zatacza się, dyszy. Słyszę dyszenie jego posiniaczonej klatki piersiowej. Przechodzimy przez strumień po kolejnym moście, a koryto rzeki służy do dostarczania kamieni okrutnikom. Dochodzimy do drzwi, które widziałem w wizji sporu[135] i rozpoczynamy wspinaczkę na nagą małą górę, którą wtedy widziałem. To Kalwaria. Tutaj, na jeszcze bardziej nierównych kamieniach, zmęczenie Jezusa wzrasta, nawet podczas wspinaczki. Upada po raz pierwszy, potykając się o wystający kamień. Upada na prawe kolano i podpiera się lewą ręką. Wstaje ponownie. Nawet znak jest przeszkodą, gdy widzi, gdzie stawia stopy, odbijając się do przodu. Idzie dalej. Coraz bardziej pochylony i dyszący. Upada z powrotem. Tym razem potyka się o swoją szatę i klęka na oba kolana. Krzyż również wyślizguje mu się z ręki i musi go podnieść i położyć na ramieniu. Szata po prawej stronie, gdzie spoczywa krzyż, jest cała mokra od krwi i potu. Pod nią muszą być wszystkie rany. Ponownie zaczyna iść, z rosnącym zmęczeniem. Jezus idzie powoli, pomimo nalegań żołnierzy, aby szedł szybciej. Setnik odwraca się i litując się, zarządza przerwę na kilka chwil. Ale plebs się nie zgadza. Ruszają ponownie. Po około dziesięciu metrach Jezus upada, nie dlatego, że się potknął - ponieważ podczas przerwy podciągnął tunikę - ale z powodu omdlenia, i upada tak daleko, jak to możliwe, uderzając swoją świętą twarzą o kamienie i pozostaje w kurzu z krzyżem na sobie. Droga staje się teraz tak stroma, że nie wiem, jak Jezus znów wstanie. Żołnierze również rozmawiają między sobą i idą złożyć raport setnikowi. Wizja krystalizuje się dla mnie tutaj. Na razie nie widziałem Cyrenejczyka, pobożnych kobiet, Matki. Nic więcej niż napisałem i zrozumiałem. Ale nie mówię tego z dwóch powodów. Pierwszym jest to, że Jezus będzie o tym mówił. Drugim jest to, że jestem... również jak On, z przerażającym sercem. Czuję, że umieram (jest godzina 3 na 12-2).


Wkrótce potem byłem bliski śmierci. Teraz jestem bardziej po tamtej stronie niż po tej. Ale największym bólem jest wspomnienie cierpień Jezusa. Miażdżą one moje serce moralnie i fizycznie.


[132] wizja zawierająca sceny z Męki Jezusa, dla których można odnieść się do Mateusza 26, 36-75; 27, 1-31; Marka 14, 32-72; 15, 1-20; Łukasza 22, 39-71; 23, 1-25; Jana 18; 19, 1-22. Ta sama "wizja" pojawi się ponownie, podsumowując, ale akcentując pewne szczegóły, 11 sierpnia. Ten i inne szkice, podobnie jak inne sceny, które również reprodukujemy, dotyczące Męki i Zmartwychwstania Jezusa oraz Wniebowzięcia Maryi, nie należą do wielkiego dzieła "Ewangelia tak, jak została mi objawiona", do którego wejdą późniejsze szkice, jeszcze bardziej szczegółowe.

[133] widziany w Baptism, epizodzie napisanym 3 lutego i włączonym do głównej opery.

[134] od czasu do czasu jest to nasza korekta od wewnątrz do wewnątrz, powtarzające się wyrażenie w pisarzu i takie, które poprawimy ponownie bez adnotacji.

[135] pogląd na spór, 28 stycznia, zawarty w głównym dziele.