Spis
10 stycznia 945 r. 26 stycznia 1945 r.

16 stycznia 1945 r.

Piszę przy świetle lampy woskowej i nie wiem, jak będę pisać. Ale nie chcę cierpieć tego, co cierpiałem wczoraj. Podczas odmawiania "Veni Sancte Spiritus" ukazuje mi się ta wizja i jest tak obezwładniająca, że zdaję sobie sprawę z daremności nalegania na modlitwę. Dlatego podążam za nią. I widząc to złożone, zapisuję to tak, jak potrafię w tym świetle. Z pewnością jestem w katakumbach. W których? W którym stuleciu? Nie wiem. Jestem w kościele katakumbowym wykonanym w ten sposób:


Krótko mówiąc, prostokąt zakończony rozległą okrągłą salą, w centrum której znajduje się ołtarz: prostokątny stół, oderwany od ściany, przykryty prawdziwym obrusem, tj. lnianym obrusem z wysokimi obszyciami ze wszystkich czterech stron, ale bez koronek i haftów. Na ścianie absydy namalowana jest scena ewangeliczna: Dobry Pasterz1. Z pewnością nie jest to arcydzieło. Wiejska droga, która wygląda jak żółta mota; zielonkawa plama za drogą, na lewo od widza, byłaby łąką; siedem owiec, stłoczonych razem tak, że wyglądają jak pojedynczy blok, z którego widać tylko pysk pierwszych dwóch, podczas gdy pozostałe wyglądają jak wiązki garnków, idą drogą, zbliżając się do widza, na skraju łąki. Dobry Pasterz jest u ich boku, w tle, ubrany na biało i w wyblakłym czerwonym płaszczu. Na ramionach trzyma owcę, którą podtrzymuje łapami. Malarz, czy też mozaikarz, zrobił wszystko, co mógł... ale trudno powiedzieć, że Jezus jest przystojny. Ma charakterystyczną płaską twarz, raczej szeroką niż długą, ponieważ jest zrobiona z przodu, z rozciągniętych i lepkich włosów, zbyt ciemnych i matowych, wczesnych chrześcijańskich obrazów i mozaik. Nie ma nawet brody. W swojej brzydocie ma jednak smutne i pełne miłości spojrzenie, które przyciąga, i bolesny uśmiech na ustach, który skłania do myślenia. W miejscu oznaczonym krzyżem znajduje się niski otwór. Ale tak niski, że tylko dziecko mogłoby przez niego przejść bez uderzenia głową. Powyżej, nagrobek długości człowieka wyznacza niszę. Na tablicy widnieje zwyczajowy wówczas napis "Pax", a poniżej po łacinie: "Kości błogosławionego męczennika Valente". Po obu stronach epigrafu umieszczono ampułkę i liść palmy. Z tyłu kościoła, gdzie znajduje się okrągły znak, jest jeszcze jeden niski otwór, a przy nim widzę czterech krzepkich kopaczy, uzbrojonych w łopaty i kilofy. Znajdują się w pobliżu dwóch stosów piaskowca. Zakładam, że nadszedł czas prześladowań i że są gotowi zawalić mur i ukryć kościół za pomocą osuwiska i już przygotowanych stosów piaskowca. W kościele zwykle migocze żółto-czerwony blask lamp naftowych. W kierunku ołtarza światło jest jaśniejsze. W tle jest ledwie poświata, w której gubią się kontury w większości ciemno ubranych ludzi. Na ołtarzu stoi kielich, wciąż przykryty. Ale msza musiała się już rozpocząć. Przy ołtarzu siedzi starzec o ascetycznej twarzy, bardzo blady, wygląda jak wyrzeźbiony ze starej kości słoniowej. Jego tonsura jest zagubiona w łysinie, która nakłada tylko koronę miękkich białych włosów wokół głowy aż do uszu. Reszta jest naga, a czoło wydaje się ogromne. Pod nim dwoje czystych wiśniowych oczu, łagodnych, smutnych, ale czystych jak u dziecka. Długi, cienki nos, usta z charakterystyczną dla starców bruzdą i bezzębne szczęki. Szczupła, surowa twarz świętego. Widzę go dobrze, bo stoi naprzeciwko mnie, w rytuale po drugiej stronie ołtarza. Ma na sobie ówczesny ornat, który jest płaszczem, a na wierzchu oprócz stuły ma paliusz2. Z przodu ołtarza klęczy (gdzie umieściłem trzy punkty) trzech młodych mężczyzn. Dwaj po obu stronach mają sutanny diakonów, z rękawami szerokimi i długimi poza łokcie. Ten pośrodku ma ornat, z rękawami wykonanymi z peleryny sięgającej od żeber do łopatek; na ramieniu ma stułę. Widząc stułę, której, o ile dobrze pamiętam, nie widziałem w pierwszych Mszach3, wnioskuję, że nie widzę wczesnej sceny. Myślę, że jest to koniec drugiego wieku lub początek trzeciego. Ale mogę się mylić, bo to moje własne przemyślenia, a w sprawach archeologii chrześcijańskiej i ceremonii tamtych czasów jestem analfabetą. Papież - musi nim być ze względu na paliusz - przechodzi na przód ołtarza i staje przed trzema klęczącymi młodzieńcami. Nakłada ręce na pierwszego i trzeciego, odmawiając modlitwy po łacinie. Następnie, obsługiwany przez mężczyznę przebranego za diakona, zanurza palce w srebrnej wazie i namaszcza czoło i dłonie młodzieńca. Oddycha mu na twarz, a raczej najpierw oddycha, potem namaszcza mu ręce, wiąże je jednym końcem stuły, którą pomocnik odwiązał od jego ciała, a drugi koniec zakłada mu na szyję jak jarzmo. Następnie każe mu wstać i trzymając go za związane ręce, każe mu wspiąć się po trzech stopniach prowadzących do ołtarza i ucałować coś, co, jak przypuszczam, jest Ewangelią: obszerny zwój przytrzymywany czerwoną wstążką. Następnie całuje go po kolei, zabiera ze sobą na drugą stronę i kontynuuje Mszę. Teraz jednak zdaję sobie sprawę, że dopiero się zaczęła, ponieważ po krótkiej chwili (jest prawie taka sama jak nasza i to również uświadamia mi, że jesteśmy przynajmniej pod koniec drugiego wieku) dochodzimy do Ewangelii. Śpiewa ją nowy ksiądz (myślę, że były to święcenia kapłańskie). Ponownie podchodzi do ołtarza, a dwaj, którzy wciąż klęczeli, wstają, jeden bierze małą lampkę, drugi zwój Ewangelii, podając mu ten, który był już na ołtarzu. Diakon rozwija zwój i trzyma go otwarty we właściwym miejscu, naprzeciw nowego kapłana, który ma lampę u boku. Nowy ksiądz, wysoki, ciemnowłosy, z falującymi włosami, po trzydziestce, z charakterystyczną rzymską twarzą, śpiewa pięknym głosem Ewangelię o Jezusie i młodym człowieku4 , który pyta go, co zrobić, aby za Nim pójść. Jego głos jest pewny i mocny, dobrze stonowany. Wypełnia cały kościół. Śpiewa z mocnym śpiewem i jasnym uśmiechem na twarzy, a kiedy dochodzi do "Vade, quaecumque habes vende et da pauperibus et habebis thesaurum in coelo et veni sequere Me", w jego głosie rozbrzmiewa radość i miłość. Całuje Ewangelię i wraca do Papieża, który wysłuchał Ewangelii w pozycji stojącej, twarzą do ludu i z rękami złączonymi w modlitwie. Nowy kapłan teraz klęka. Papież wygłasza homilię. "Ochrzczony w dniu urodzin męczennika Valente, nowego syna Kościoła apostolskiego i rzymskiego, a naszego brata, chciał przyjąć imię błogosławionego męczennika, ale z tą modyfikacją, którą podyktowała mu pokora zaczerpnięta z Ewangelii - pokora: jeden z korzeni świętości. I nie Valente, ale Valentino chciał być nazywany. Och! jak naprawdę jest Valente. Spójrz, jak daleko zaszedł poganin, którego religią była podłość i arogancja. Znacie go takim, jakim jest teraz, na łonie Kościoła. Niektórzy z was - zwłaszcza ci, którzy byli dla niego ojcami i matkami prawdziwego pokolenia, ponieważ byli tymi, którzy słowem i przykładem sprawili, że został poczęty przez Świętą Matkę Kościół i narodził się z niej dla ołtarza i Nieba - wiedzą, kim był nie jako chrześcijański Walens, ale jako dawny poganin, którego imienia on, a my z nim, nawet nie chcemy pamiętać. Umarł poganin. A z wody lustrzanej zmartwychwstał chrześcijanin. Teraz jest twoim kapłanem. Jak daleko! Jak bardzo! Od orgii do postów; od triclins do kościoła; od twardości, od nieczystości, od chciwości do miłości, do czystości, do absolutnej hojności. Był bogatym młodzieńcem i pewnego dnia spotkał, przyniesiony mu przez serca świętych, którzy nawet bez słów ilustrują Chrystusa - ponieważ On świeci z ich dusz - spotkał Jezusa, naszego błogosławionego Pana. Najsłodsze oczy Mistrza były utkwione w twarzy poganina. I poganin poczuł uwodzenie, jakiego nie dała mu jeszcze żadna przyjemność, nowe uczucie, o nieznanej nazwie, z nieopisanym doznaniem. Coś tak delikatnego jak pieszczota matki, tak szczerego jak zapach świeżo upieczonego chleba, tak czystego jak wiosenny świt, tak wzniosłego jak nieziemski sen. Upadacie, wy larwy świata i pogańskiego Olimpu, gdy Słońce Jezus całuje jednego ze swoich rozmówców. Jak mgła rozpływacie się. Jak demoniczne koszmary uciekacie. Co z ciebie zostało? Z ciebie, który wydawałeś się tak wspaniałą rzeczą? Brudna kupa śmieci, źle spalona i wciąż cuchnąca zepsuciem. "Dobry Mistrzu, co muszę zrobić, aby podążać za Tobą i mieć życie wieczne?" zapytała. A słodki, boski Mistrz w kilku słowach przekazał mu naukę Życia: "Przestrzegaj tych przykazań". Nie mógł mu powiedzieć: "Przestrzegaj Prawa!". Poganin tego nie wiedział. Następnie powiedział mu: "Nie będziesz zabijał, nie będziesz kradł, nie będziesz krzywoprzysięgał, nie będziesz pożądał, czcij swoich krewnych i kochaj Boga i bliźniego jak siebie samego". Nowe słowa! Cele, o których nigdy nie myślano! Nieskończone horyzonty pełne światła. Światła. Poganin nie mógł udzielić odpowiedzi bogatemu młodzieńcowi. Nie mógł. Ponieważ w pogaństwie są wszystkie grzechy, a on miał je wszystkie w swoim sercu. Ale chciał być w stanie jej udzielić. I przyszedł do biednego starca, do prześladowanego Papieża, i powiedział: "Daj mi Światło, daj mi Naukę, daj mi Życie! Daj mi duszę w tym moim brutalnym ciele!" i zapłakał. Biedny starzec, którym jestem, wziął Ewangelię i znalazł w niej Światło, Naukę, Życie dla płaczącego żebraka. Znalazłem dla niego wszystko w Ewangelii Jezusa, naszego Pana. I byłem w stanie dać mu duszę. Martwą duszę przywołałem do życia i powiedziałem mu: "Oto twoja dusza. Potem, biały od kąpieli chrzcielnej, poszedł szukać dobrego Mistrza i znalazł go ponownie i powiedział mu: "Teraz mogę ci powiedzieć, że robię to, co mi powiedziałeś. Czego jeszcze brakuje, by podążać za Tobą?". A dobry Mistrz odpowiedział: "Idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim. Wtedy będziesz doskonały i będziesz mógł Mnie naśladować". Walenty przewyższył młodzieńca z Palestyny! Nie odszedł, nie mogąc rozstać się z całym swoim majątkiem. Ale te dobra przyniósł mi dla ubogich Chrystusa i uwolniony od jarzma bogactwa, ciężkiego jarzma, które uniemożliwia podążanie za Jezusem, poprosił o jasne, skrzydlate, niebiańskie jarzmo Kapłaństwa. Oto on. Widzieliście go pod tym jarzmem, ze związanymi rękami, więźnia Chrystusa, wstępującego na Jego ołtarz. Teraz będzie łamał wieczny Chleb i gasił pragnienie boskim Winem. Ale on, podobnie jak ja, aby być doskonałym w oczach dobrego Mistrza, chcemy jeszcze jednej rzeczy. Uczyń nas chlebem i winem: zanurz się, zmiażdż nas, wyciśnij do ostatniej kropli, zredukuj nas do mąki, abyśmy byli gospodarzami. Sprzedaj ostatnie, jedyne bogactwo, jakie nam pozostało: życie. Ja moje opadające życie starca. On moje kwitnące życie młodości. Nie zawiedź nas, Wieczny Papieżu. Obdarz nas błogosławionym męczeństwem! Krwią pragniemy napisać Twoje Imię: Jezus, nasz Zbawiciel. Innego chrztu pragniemy, dla naszej stuły, którą ludzka niedoskonałość zawsze psuje: chrztu krwi. Abyśmy mogli wstąpić do Ciebie z niepokalanymi stułami i podążać za Tobą, Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, który gładzisz je swoją Krwią! Błogosławiony męczenniku Valente, w którego kościele jesteśmy, do twojego papieża Marcellusa i dla twojego brata kapłana poproś wiecznego papieża o twoją palmę i koronę ". I nic więcej.


[Rozdziały od 80 do 87 EVANGELO, z datami od 17 do 25 stycznia 1945 r.].


1 Dobry Pasterz, bohater przypowieści opisanej w Ewangelii Jana 10:1-18.

2 pallium, zamiast palio, tutaj i kilka linijek poniżej, jest naszą poprawką, tak jak w pismach z 20 stycznia i 29 marca 1944 roku.

3 pierwsze Msze, takie jak te "widziane" 29 lutego, 4 marca, 3 czerwca i 22 lipca 1944 roku.

4 młodzieńca, o którym mowa w Ewangelii Mateusza 19:16-22; Marka 10:17-22; Łukasza 18:18-23, które zawierają poniższą frazę w języku łacińskim.