Spis
15 kwietnia 1945 r. 24 kwietnia 1945 r.

20 kwietnia 1945 r.

Uporczywie widzę zwęglone ruiny ludzkiego ciała. To żałosny i przerażający widok. Jest tak skorodowane przez płomienie, że wygląda jak bezkształtny żelazny posąg wyciągnięty z dna morskiego. Wciąż można dostrzec głowę w jej głównych liniach nosa, kości policzkowych i podbródka, ale brakuje jej krągłości policzków, mięsistej części nosa, uszu, ust. Wszystko jest wysuszone lub zniszczone. Podobnie jest z kończynami, podobnymi w ramionach i nogach do na wpół spalonych gałęzi, na które ciepło zmieniło ich wygląd, jakby były pokrytymi woskiem ścięgnami, które wyschły i skręciły stopy i dłonie. Oczywiście brakuje włosów i brwi. Nie mogłem też powiedzieć, czy to mężczyzna czy kobieta, młody czy dorosły, blondyn czy brunet, ta biedna istota leżała na szczątkach wygasłego ogniska. Miejsce to wydaje się znajdować na obrzeżach miasta, gdzie zaczyna się wieś, w opuszczonej, kamienistej, ponurej okolicy. Kontempluję i kontempluję to biedne ciało porzucone w tym miejscu i jestem zmuszony zapytać: "Ale kim jesteś?". Przez wiele godzin nie mam odpowiedzi. Ale teraz znajduję się w tym samym miejscu i widzę, że jest ono ożywione przez ludzi ubranych w staromodny sposób, którzy pracują nad budową potężnego ogniska z ciosów zmieszanych z solidnymi kłodami, solidnymi, zdolnymi do bardzo dobrego spalania. A potem znowu widzę nadciągający od strony miasta, które nie wiem, które to jest, ale z pewnością jest blisko morza, które mieni się tam w południowym słońcu, procesję uzbrojonych mężczyzn i kobiet. Młoda dziewczyna, niewiele więcej niż nastolatka, jest pośród nich. Jest prowadzona na stos. To było dla niej. Wspina się na niego spokojnie, pewnie, z wyrazem najwyższego, sennego spokoju, który zawsze widziałem na twarzach męczenników. Podąża za nią aż do podnóża stosu, a tam wita ją, zasłoniętą, starszą kobietę, jak pokazuje jej raczej pulchna postać i to, co widać, gdy podnosi zasłonę, by pocałować młodą dziewczynę. Nie mówi do niej ani słowa. Ale tylko pocałunki i łzy. Chcą ją odepchnąć i surowo zmusić do odejścia, gdy pierwsze płomienie już liżą stos drewna, osadzony na suchym wrzosie pedałów. Ale z godnością niepozbawioną wyniosłości odpowiada - tym, którzy jej mówią: "Dlaczego obchodzi cię ta buntowniczka? Jesteś z nią spokrewniony? Odejdź. Nie możesz zostać i pocieszać wrogów Cezara" - "Jestem Anastazja, rzymska dama, jej siostra. Mam prawo pozostać z nią jak z wczorajszymi siostrami. Zostawcie mnie albo odwołam się do cesarza". Zostawiają ją, a ona patrzy na młodą dziewczynę, w kierunku której unoszą się języki płomieni i fale dymu, ukrywając ją w odstępach czasu. Patrzy na nią tak pogodną i uśmiechniętą na swój duchowy sen, niewrażliwą na ukąszenia płomieni, które najpierw pojawiają się na jej włosach, które płoną w dymnym języku ognia, potem na jej szatach... aż do momentu, gdy zamiast białej szaty, spalonej przez płomienie, samo narzędzie męczeństwa czyni ją wspaniałą szatą żywego ognia, a za nią ukrywa ją przed spojrzeniem tłumu. "Żegnaj, Ireno. Pamiętaj o mnie, gdy zaznasz spokoju" - woła Anastazja. A zza zasłony ognia cichy młody głos odpowiada: "Żegnaj. Już mówię o tobie z...". Nie słychać nic więcej poza rykiem płomieni... Żołnierze i wykonawcy wyroku oddalają się, gdy zdają sobie sprawę, że nadeszła śmierć, pozostawiając stos, by sam dokończył dzieła zniszczenia. Anastazja nie rusza się z miejsca. Wpatrując się między blask ognia i słońca, które jest silne w tej jałowej strefie, czeka... Aż nadejdą cienie zmierzchu, w których niektóre ocalałe migoczą słabo wśród drewna stosu. Wydaje się, że piszą tajemnicze słowa, opowiadając wieczorem o chwale młodego męczennika. Wtedy Anastazja rusza się. Nie idzie w kierunku stosu. Idzie w kierunku zrujnowanej chaty, która jest niedaleko, już rozrzucona po nagiej okolicy. Wchodzi do niej, idzie pewnie, w świetle pierwszego promienia księżyca, do nieuprawianego ogrodu warzywnego, pochyla się nad studnią i woła. Jej głos rozbrzmiewa jak brąz w zagłębieniu studni. Odpowiada jej kilka głosów. Cienie wyłaniają się jeden po drugim ze studni, która musi być sucha. "Chodź. Nikogo już nie ma. Chodź. Zanim ją wyszydzą. Umarła jako anioł, tak jak żyła. Nie dotknąłem popiołów, ponieważ... oddałem jej wszystko, jak nakazał mi Ojciec mojej duszy. Ale - och! to zbyt straszne znaleźć młodą lilię zredukowaną do węgla!" "Wycofaj się, pani. Zrobimy to dla ciebie". "Nie. Muszę się przyzwyczaić do tej udręki. Tak mi powiedział. Ale wtedy nie będę sama. Ona i siostry będą z aniołami u mego boku. Teraz bądźcie wy, bracia z Tesaloniki". Podchodzą do ostatecznie wygaszonego stosu: stosu rozsypanych popiołów, na którym leży zwęglone ciało widziane wcześniej. Anastazja płacze cicho, gdy z pomocą chrześcijan owija w cenną tkaninę ciało, które płomień zmumifikował. Następnie umieszczają je na noszach, a mała, żałosna procesja, omijając obrzeża miasta, dociera do dużego domu o pięknej prezencji, do którego wchodzą, kładąc zwłoki na cmentarzu wykopanym w ogrodzie, podczas gdy jeden, pewien ksiądz, błogosławi go wśród powolnych śpiewów obecnych chrześcijan.