Spis
22 marca 1944 r. 25 marca 1944 r.

23 marca 1944 r.

Widzę następującą wizję[224], o której miałem znak w objawieniu Łazarza, o którym mówiłem ci ustnie. Mężczyzna zbliża się do grupy apostolskiej, zgromadzonej w bardzo biednym domu w miejscu, którego nie można nawet nazwać wioską, tak skromną. Już samo nazwanie go wioską jest dla niego łaską. Jest to garstka jednopiętrowych, odrapanych ruder (wyglądają, jakby były zrobione z cegieł i trzciny), bez tarasów, bez niczego przyjemnego dla oka, zasianych wzdłuż zakurzonej drogi, która kończy się szeleszczącym gąszczem trzciny, jaki można zobaczyć wzdłuż rzek. Trzciny nie są podobne do naszych, ale mniej więcej do tych, które można zobaczyć w pobliżu pól ryżowych, nie znam dokładnej nazwy tych traw zbudowanych z długiej, cylindrycznej łodygi, ozdobionej wstążkowatymi liśćmi i jagodą długą jak palec, która będzie kwiatem lub owocem tej trawy jeziornej. Mężczyzna mówi do Piotra, a ten idzie w kierunku drugiego pokoju, a za nim mężczyzna. Wchodzi do tego pokoju, gdzie Jezus siedzi na skraju ubogiego łóżka, które jest również jedynym meblem w małym, niskim pokoju. Mężczyzna wita się, a Jezus odpowiada na pozdrowienie uśmiechem. Rozumiem, że zna tego człowieka, ponieważ pyta go: "Co nowego mi przynosisz?". "Moje kochanki przysyłają mnie, abym ci powiedział, żebyś natychmiast do nich poszedł, ponieważ Łazarz jest bardzo chory i lekarz mówi, że umrze. Marta i Maria błagają cię. Przyjdź, bo tylko Ty możesz go uzdrowić". "Powiedz im, żeby byli cicho. To nie jest słabość, z powodu której można umrzeć, ale chwała Boża, aby Jego moc została uwielbiona w Jego Synu". "Ale to jest bardzo poważne, Mistrzu. Jego ciało popada w gangrenę i nie ma już pokarmu. Zużyłem konia, aby szybciej do niego dotrzeć". "Nieważne. Jest tak, jak mówię". "Ale czy przyjdziesz?" "Przyjdę. Powiedz im, że przyjdę i miej wiarę". Mężczyzna żegna się i odchodzi. Piotr towarzyszy mu z powrotem, a Jezus pozostaje sam. To na razie pierwsza część wizji. Druga część jest następująca. Nadal znajdujemy się w ubogim domu. Jest wieczór. Na niebie świecą już pierwsze gwiazdy, a trzciny na końcu ulicy falują na wieczornym wietrze, bijąc razem swoimi dziwacznymi owocami, które brzmią jak małe kastaniety, i potrząsając wstążkami liści, które szeleszczą jak jedwab. Apostołowie odprawiają ostatnich, którzy wciąż nalegają na pozostanie, by ponownie usłyszeć Jezusa, i zamykają wszystkim drzwi przed nosem. Wewnątrz lampa naftowa oświetla ciemne ściany, na których odbijają się ruchome cienie apostołów zamierzających przygotować kolację. Jezus siedzi przy rustykalnym stole, opierając na nim łokieć i opierając czoło na dłoni. Myśli. W swoim myśleniu abstrahuje od słów i czynów innych. Piotr, z garścią liści, które wydzielają gorzki zapach, zamiata stół z kurzu, który może się na nim znajdować i kładzie na nim bochenek chleba, amforę pełną wody, kubek dla Jezusa - który nalewa sobie drinka, jakby miał dość przemawiania przez cały dzień do tłumów - i kolejny kubek dla nich wszystkich. Następnie Andrzej przynosi kilka pieczonych ryb i kładzie je na środku stołu oraz kilka chlebów. Jan bierze lampę, która stała przy palenisku, i stawia ją na środku stołu. Jezus wstaje, gdy wszyscy podchodzą do stołu. Wszyscy stoją i modlą się. Jezus naprawdę modli się za wszystkich, trzymając chleb na dłoniach wzniesionych do nieba, a pozostali mentalnie podążają za modlitwą. Następnie siadają, jak tylko mogą, ponieważ meble są bardzo ubogie, a Jezus rozdaje chleb i ryby. Jedzą i rozmawiają o wydarzeniach dnia, a Jan śmieje się serdecznie, przypominając sobie oburzenie Piotra na żądanie mężczyzny, aby Jezus przyszedł do niego, aby uzdrowić jego chorą owcę. Jezus uśmiecha się i milknie. Pod koniec posiłku Jezus, jakby podejmując decyzję i ogłaszając ją, rozwiązuje ręce, które trzymał na stole i rozkładając szeroko przedramiona (jakby chciał powiedzieć: "Dominus[225] vobiscum"), mówi: "Ale musimy iść". "Dokąd, Mistrzu?", pyta Piotr. "Do jednej z owiec?" Można powiedzieć, że ta sprawa owiec mu nie odpowiada. "Nie, Szymonie. Do Łazarza. Wróćmy do Judei". "Mistrzu, pamiętaj, że Żydzi cię nienawidzą" (Piotr). "Chcieli Cię teraz ukamienować" (Jakub). "Ależ Mistrzu, to nieroztropność" (Mateusz). "Czy nie troszczysz się o nas?" (Judasz Iskariota). "O Mistrzu, strzeż swego życia! Co stałoby się ze mną, ze wszystkimi, gdybyśmy już Cię nie mieli?". Jan jest ostatnim, który mówi otwarcie. Pozostałych siedmiu rozmawia między sobą i nie ukrywa swojej dezaprobaty. "Pokój, pokój" - odpowiada Jezus. "Czyż dzień nie ma dwunastu godzin? Kto idzie we dnie, nie potyka się, bo widzi światło tego świata; kto zaś idzie w nocy, potyka się, bo nie widzi. Ja wiem, co czynię, ponieważ Światłość jest we Mnie. Pozwólcie się prowadzić Temu, który widzi. A potem wiedzcie, że dopóki nie nadejdzie godzina ciemności, nic ciemnego nie może się wydarzyć. Kiedy nadejdzie ta godzina, żadna odległość i żadna siła, nawet armie Cezara, nie będą w stanie ocalić Mnie przed Żydami. Bo to, co jest napisane, musi się wydarzyć, a siły zła już pracują w ukryciu, aby wykonać swoje dzieło. Dlatego pozwól mi czynić. I czynić dobro tak długo, jak długo jestem wolny. Nadejdzie godzina, gdy nie będę już w stanie poruszyć palcem ani wypowiedzieć słowa, by zdziałać cud. Świat będzie pusty od mojej siły. Ogromna godzina kary dla człowieka. Nie dla Mnie. Dla człowieka, który Mnie nie kochał. Godzina, która się powtórzy, z woli człowieka, który odrzuci Boskość do tego stopnia, że uczyni z siebie bezbożnika, naśladowcę Szatana i jego przeklętego syna. Nastąpi to, gdy koniec tego świata będzie bliski. Dominująca niewiara sprawi, że moja cudowna moc stanie się nieważna. Nie dlatego, że mogę ją utracić. Ale dlatego, że cud nie może być udzielony tam, gdzie nie ma wiary i woli jego uzyskania, gdzie cud stałby się przedmiotem kpin i narzędziem zła, wykorzystującym dobro, które miałem, do czynienia większego zła. Teraz nadal mogę dokonać cudu i uczynić go, aby oddać chwałę Bogu. Idźmy zatem do naszego przyjaciela Łazarza, który śpi. Idźmy i obudźmy go z tego snu, aby był świeży i gotowy do służby swemu Mistrzowi". "Ale jeśli śpi, to dobrze. Dokończy uzdrawianie. Sen jest już lekarstwem. Po co go budzić?" "Łazarz nie żyje. Czekałem, aż umrze, aby tam pójść, nie dla niego i sióstr. Ale dla ciebie. Abyś uwierzył. Abyście wzrastali w wierze. Chodźmy do Łazarza". "W porządku. Chodźmy. Wszyscy umrzemy tak, jak On umarł i jak Ty chcesz umrzeć". "Tomaszu, Tomaszu, i wy wszyscy wewnętrznie krytyczni i narzekający, wiedzcie, że ten, kto chce iść za Mną, musi mieć dla swojego życia taką samą troskę, jaką ptak ma dla przelatującej chmury. Niech przemija tak, jak niesie ją wiatr. Wiatr jest wolą Boga, który może dać ci lub odebrać twoje życie, jak Mu się podoba, a ty nie żałujesz tego, tak jak ptak nie żałuje przechodzącej chmury, ale śpiewa tak samo, pewny, że potem powróci spokój. Bo chmura to przypadek, niebo to rzeczywistość. A niebo zawsze pozostaje niebieskie, nawet jeśli chmury wydają się czynić je szarym. Jest i pozostaje niebieskie poza chmurami. Tak samo jest z prawdziwym Życiem. Ono jest i pozostaje, nawet jeśli ludzkie życie upada. Ktokolwiek chce podążać za mną, nie może znać niepokoju o życie i strachu o życie. Pokażę ci, jak zdobyć Niebo. Ale jak będziecie Mnie naśladować, jeśli boicie się przyjść do Judei, wy, którym teraz nic złego się nie stanie? Czy macie skrupuły, by pokazać się ze Mną? Możesz Mnie opuścić. Ale jeśli chcecie pozostać, musicie nauczyć się przeciwstawiać światu, z jego krytyką, pułapkami, kpinami i udrękami, aby podbić Moje Królestwo. Chodźmy". I na tym kończy się druga część wizji. Trzecia jest następująca. Przez piękny i rozległy ogród, który zmienia się na skraju w sad, teraz ogołocony z liści i owoców, ponieważ musi być jeszcze zima, wchodzi się do mieszkania Łazarza. Wiele osób przychodzi i odchodzi alejami ogrodu. Są to zamożni Żydzi, a ich wierzchowce są przywiązane do bramy, która graniczy z posiadłością otoczoną murem i ozdobioną ciężką żelazną bramą, całą obrobioną jak arabski grill. Widząc wchodzącego Jezusa, niektórzy Żydzi wchodzą do domu, pięknego i rozległego, który stoi pośrodku ogrodu, i wychodzą z wysoką, ciemnowłosą kobietą o raczej podkreślonym, ale nie brzydkim profilu. Wygląda na czterdziestolatkę. Podbiega do Jezusa i z wielkim płaczem kłania Mu się i mówi: "Pokój z Tobą, Mistrzu. Ale pokoju dla Twego sługi już nie ma. Łazarz umarł. Gdybyś tu był, nie umarłby. Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej, Mistrzu? Tak bardzo cię wzywał, Łazarzu, bracie nasz! Teraz zobacz: jestem opuszczony, a Maria płacze i nie może dać sobie spokoju. A jego już tu nie ma. Ty wiesz, że go kochaliśmy. W Tobie pokładaliśmy nadzieję. Ale nawet teraz mam nadzieję, bo wiem, że o cokolwiek poprosisz Ojca, będzie Ci dane". "Twój brat zmartwychwstanie". "Wiem o tym, Mistrzu. On zmartwychwstanie w dniu ostatecznym". "Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choć umarł, żyć będzie. A kto wierzy i żyje we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to wszystko?" Mówiąc to, Jezus jest pełen majestatu i dobroci. Trzyma rękę na ramieniu Marty, która, choć wysoka, jest znacznie niższa od Niego i patrzy na Niego z lekko uniesioną twarzą, cała strapiona. "Tak, Panie. Wierzę w to. Wierzę, że jesteś Chrystusem, żywym Synem Bożym, który przyszedł na świat. I że możesz uczynić wszystko, co zechcesz. Wierzę. Teraz idę ostrzec Maryję". Jezus czeka w ogrodzie. Podchodzi do pięknej fontanny, która swoim tryskającym strumieniem nawadnia otaczający ją kwietnik i śpiewa, gdy wpada do basenu, gdzie ryby rzucają się złotymi i srebrnymi błyskami. O Żydów nigdy się nie troszczy, jakby w ogóle nie istnieli. Nawet na nich nie patrzy. Wchodząc, nie mówi nawet, jak zawsze: "Pokój temu domowi". Maria wbiega i rzuca mu się do stóp, całując go i głośno szlochając. Wielu Żydów wraz z Martą podążyło za nią i opłakiwało ją. Maria również opłakuje: "Panie! Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Dlaczego tak bardzo odwróciłeś się od nas? Wiedziałeś, że Łazarz jest chory. Gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Dlaczego nie przyszedłeś? On musiał żyć. Musiałem mu pokazać, że wytrwałem w dobroci. Tak bardzo niepokoiłem mojego brata! A teraz, kiedy mogłam go uszczęśliwić, został mi odebrany. Mogłeś mi go zostawić. Daj biednej Maryi radość pocieszania go po zadaniu mu tyle bólu. O Jezu, Jezu! Mój Mistrzu! Mój Zbawicielu! Moja nadziejo!" "Maryjo, nie płacz! Twój Mistrz także cierpi z powodu śmierci swego wiernego przyjaciela. Lecz powiadam ci, nie płacz. Powstań! Spójrz na mnie! Czy możesz uwierzyć, że Ja, który tak bardzo cię kochałem, uczyniłem to bez powodu? Czy możesz uwierzyć, że niepotrzebnie zadałem ci ten ból? Chodź. Chodźmy do Łazarza. Gdzie go położyłeś?" "Chodź i zobacz". Jezus bierze Marię za łokieć i zmusza ją do wstania, a trzymając ją w ten sposób, idzie obok Marty, która wskazuje mu drogę. Wchodzą do sadu, na jego skraj. Tutaj ziemia ukazuje skaliste wąwozy, ponieważ miejsce to nie znajduje się na równinie, a gleba ma skład wapienny, taki jak widzimy w wielu częściach naszych Apeninów. "Tam, Mistrzu, jest pochowany twój przyjaciel" - mówi Marta płacząc i wskazuje na zapadnię ustawioną nie całkiem płasko ani pionowo, ale ukośnie w stosunku do wyłaniającej się skały. Jezus patrzy i płacze. Dwie siostry, w szczególności Maria, widząc, jak płacze, szlochają głośniej. "Usuń ten kamień" - rozkazuje Jezus. "Mistrzu, to niemożliwe" - odpowiada Marta. "Już od czterech dni jest tam na dole. Ty wiesz, na jakie zło umarł. Tylko nasza miłość mogła go uleczyć. Teraz już mocno cuchnie pomimo maści. Co chcesz zobaczyć? Jego zgniliznę?" "Czy nie mówiłem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Boga? Usuń ten kamień. Chcę go!" Słudzy podnoszą ciężki kamień. Pojawia się rodzaj ciemnego tunelu, opadającego w dół. Nic więcej nie widać po zamknięciu tego rodzaju zapadni. Jezus podnosi oczy, otwiera ramiona w kształcie krzyża i modli się głośno, podczas gdy wszyscy wstrzymują oddech: "Ojcze, dziękuję Ci, że mnie wysłuchałeś. Wiedziałem, że zawsze mnie wysłuchujesz. Ale powiedziałem to dla ludzi wokół mnie. Dla nich działałem tak, jak działałem, aby uwierzyli w Ciebie, we Mnie i w to, żeś Ty Mnie posłał". Przez kilka chwil pozostaje jakby w uniesieniu, w łączności z Ojcem. Jego twarz jest przemieniona. Wydaje się być bardziej uduchowiona i świetlista. Jego postura wydaje się jeszcze bardziej wydłużać. Następnie podchodzi do progu tunelu, przesuwa ramiona z pozycji krzyża do przodu, ręce wyciągnięte wnętrzem dłoni ku ziemi, długie ręce, z których wypływa tak wiele dobra, i potężnym głosem i oczami, które błyszczą jak płonące szafiry, woła: "Łazarzu, wyjdź!". Jego głos, stojący na progu zagłębienia, rozbrzmiewa w kamiennej jamie, odbija się echem w całym ogrodzie. Ludzie drżą z emocji i patrzą z przerażonymi, czujnymi oczami na bladych twarzach. Nawet dwie siostry patrzą. Marta stoi. Maria na kolanach, nieświadomie trzymająca w jednej ręce płat płaszcza Jezusa. W ciemnym zagłębieniu rysuje się długa biel. I choć trzymany w pieluszkach i z zakrytą twarzą, już martwy człowiek zbliża się do progu, gdy Jezus się cofa. Jeden krok do przodu zmarłego i jeden krok do tyłu Jezusa, który w ten sposób zmusza Maryję do puszczenia jego płaszcza. Kiedy zmartwychwstały staje na progu i zatrzymuje się tam, jak stojąca mumia, makabryczna i upiorna na tle czerni jaskini, Jezus nakazuje: "Rozwiąż go i pozwól mu odejść. Daj mu ubranie i jedzenie". "Mistrzu..." Marta chciałaby powiedzieć coś jeszcze. Ale Jezus jej przerywa: "Masz, teraz. Przynieś szatę. Ubierzcie go w obecności wszystkich i dajcie mu jeść". Słudzy spieszą się, niektórzy przynoszą szatę, inni rozwiązują bandaże, jeszcze inni przynoszą wodę i jedzenie. Bandaże rozwijają się jak wstążka. Są to dziesiątki metrów wąskich bandaży, ciężkich od zapachów i ludzkich ścieków. Opadają na ziemię jak stosy zgnilizny. Zrzucają prześcieradło znajdujące się pod bandażami, które pozostaje przytrzymywane przez leżące pod nim bandaże i powoli opada wraz z nimi. Lazarus powoli wyłania się z kokonu śmierci i wygląda jak poczwarka przebijająca kokon. Pojawia się jego cienka, woskowa twarz, włosy wystające z aromatów i oczy wciąż przez nie zamknięte. Następnie złączone dłonie są uwalniane na łonie. Słudzy i Marta spieszą się, by oczyścić kończyny, gdy się pojawiają, gąbką nasączoną gorącą wodą o smaku czegoś, co czyni ją różową i nieprzezroczystą. Kiedy Łazarz jest czysty aż do bioder, a jego chude ciało wydaje się oddychać wszystkim, Marta ubiera go w krótką tunikę aż do miednicy. Następnie siada na nim z miłością, a jego nogi są rozwiązywane i również myte. Wszystkie są naznaczone jasnoczerwonymi bliznami, jak świeżo zagojone rany. Marta i słudzy wydają okrzyk zdumienia. Jezus uśmiecha się. Żydzi również obserwują. Podchodzą, o ile ośmielają się nie skalać bandażami, jak sądzę, i patrzą, i patrzą na Jezusa, który nadal nie dba o nich, jakby ich nie było. Sandały są zakładane na Łazarza. Wstaje bezpiecznie i zakłada długą tunikę, którą oferuje mu Marta. Teraz, pozbawiony swojej chudości i bladości, jest jak wszyscy inni. Jeszcze raz myje ręce, a następnie, po zmianie wody, ponownie myje twarz i całą głowę. Suszy się. I tak świat idzie, klęka u stóp Jezusa i całuje je. "Witaj z powrotem, przyjacielu", mówi Jezus. "Pokój niech będzie z tobą i radość. Żyj, aby wypełnić swój szczęśliwy los. Powstań, abym mógł ucałować cię na pożegnanie". I obaj całują się w policzki. Następnie sam Jezus ofiarowuje Łazarzowi kawałek chleba, jak sądzę pokrytego miodem, i jabłko, i nalewa mu białego wina. Żydzi są zdumieni, widząc Łazarza jedzącego z apetytem zdrowego człowieka. Siostry pieszczą go i adorują Jezusa pełnymi miłości spojrzeniami. W ten sposób wizja się kończy. [Poniżej znajdują się fragmenty 22-27 rozdziału 548 EVANGELO].


[224] wizja dotycząca wskrzeszenia Łazarza (Jana 11: 1-46). Ponownie

[225] Dominus jest naszą poprawką od Domine. Dominus vobiscum oznacza "Pan z wami" i jest pozdrowieniem, które kapłan kieruje do wiernych, rozkładając ręce, podczas odprawiania mszy, która w czasach pisarza była w języku łacińskim.