Spis
24 października 1946 8 grudnia 1946 r.

24 listopada 1946 r.

[Poprzedzający rozdział 41 KSIĘGI AZARII].


Wieczór 24 listopada 1946 r.


Męczennicy i ich podboje. Widzę miejsce, które swoją konstrukcją i postaciami bardzo przypomina mi Tullianum w wizji1 śmierci małego Castulusa. Przypomina mi również inne rzymskie miejsca, takie jak cele cyrkowe, w których widziałem chrześcijan, którzy mieli zostać rzuceni lwom. Ale nie jest to ani jedno, ani drugie miejsce. Ściany składają się ze zwykłych kwadratowych kamieni ułożonych jeden na drugim. Światło jest słabe i ponure, jakby przenikało przez szczeliny i mieszało się z niepewnym światłem płomienia olejowego, niewystarczającym do oświetlenia pomieszczenia. To miejsce nadal jest więzieniem, i to więzieniem chrześcijan, ale w przeciwieństwie do innych miejsc, które widziałem, to ponure i smutne otoczenie nie jest zamknięte drzwiami i ścianami. W jednym rogu znajduje się szeroki korytarz, który odchodzi od dużego pokoju i prowadzi nie wiadomo dokąd. Nawet korytarz, nieco zakrzywiony, jakby był częścią szerokiej elipsy, jest ze zwykłymi kwadratowymi kamieniami i źle oświetlony płomieniem. Miejsce jest puste. Ale na ziemi, ziemi, która wydaje się być wykonana z granitu, rozrzuconej dużymi kamieniami jako siedzeniami, są ubrania. Tępy hałas, jak wzburzone morze, które słychać daleko od brzegu, dochodzi nie wiem skąd. Czasem jest cichszy, czasem głośniejszy. To prawie ryk. Być może to efekt zakrzywionych ścian, które muszą go odbierać i wzmacniać jak echo. To dziwny hałas. Czasami wydaje mi się, że wydają go fale morskie lub wielka kaskada wody, czasami wydaje mi się, że słyszę ludzkie głosy i myślę, że to tłum krzyczy, czasami wydaje nieludzkie dźwięki, podczas których inny hałas jest zawieszony, a następnie eksploduje głośniej... Teraz odgłos kroków, wiele kroków, dochodzi z eliptycznego korytarza, który jest jasno oświetlony, jakby wnoszono inne światła, a wraz z odgłosem kroków słaby żal cierpiących stworzeń... Potem nadchodzi straszna scena. Przed dwoma kolosalnymi, starszymi, brodatymi, półnagimi mężczyznami, uzbrojonymi w płonące pochodnie, pojawia się grupa krwawiących stworzeń, niektóre podtrzymywane, niektóre nawet niesione. Powiedziałem: stworzeń. Ale źle to powiedziałem. Te zmasakrowane, okaleczone, otwarte ciała, te twarze z policzkami pokrytymi bliznami po potwornych ranach, które rozerwały usta aż do ucha, lub rozłupały policzki, aż zęby zostały wybite ze szczęk, lub wydłubały oko, które wystaje z oczodołu bez nieistniejącej powieki, lub brakuje go jak po barbarzyńskiej ablacji, te głowy z odsłoniętymi głowami, jakby okrutne urządzenie je oskalpowało, nie wyglądają już jak stworzenia. Są makabryczną wizją jak z koszmaru, są jak ze snu wariata... Są świadectwem tego, że bestia czai się w człowieku i że jest gotowa pojawić się i dać upust swoim instynktom, wykorzystując każdy pretekst, który usprawiedliwia wojowniczość. W tym przypadku pretekstem jest religia i racja stanu. Chrześcijanie są przestępcami bogów, są wrogami Rzymu i boskiego Cezara, dlatego chrześcijanie mają być torturowani. I są. Cóż za spektakl! Mężczyźni, kobiety, starcy, dziewczęta i młodzieńcy są tam masowo, czekając na śmierć z powodu ran lub nowej męki. Jednak oprócz nieświadomego zawodzenia tych, których powaga ich ran pozbawia zmysłów, nie słychać ani jednego głosu żalu. Ci, którzy ich prowadzili, wycofują się, pozostawiając ich swojemu losowi, a potem widać, że lżej ranni próbują pomóc ciężej rannym, a ci, którzy z trudem mogą to zrobić, pochylają się nad umierającymi, ci, którzy nie mogą stać prosto, wloką się na kolanach lub czołgają się po ziemi, szukając najdroższej im istoty lub tej, o której wiedzą, że jest słabsza na ciele i być może na duchu. A ci, którzy wciąż mogą używać rąk, próbują pomóc nagim postaciom, przykrywając je szatami, które leżały na ziemi, lub zbierając kończyny umierających w pozycjach, które nie obrażają skromności i rozpościerając nad nimi kilka pasków odzieży. Niektóre kobiety gromadzą na kolanach umierające dzieci, które być może nie są ich własnymi, płacząc z bólu i strachu. Inne przeciągają się w pobliżu młodych dziewcząt okrytych jedynie rozczochranymi lokami i próbują zakryć ich dziewicze kształty białymi szatami znalezionymi na ziemi. A szaty są przesiąknięte krwią, a zapach krwi nasyca powietrze w pokoju, mieszając się z ciężkim dymem lampy naftowej. A żałosne i święte dialogi przeplatają się cicho. "Czy bardzo cierpisz, moja córko?" pyta starzec, którego czaszka jest odsłonięta przez skórę, która zwisa na karku jak opadająca czapka, i który nie widzi, ponieważ nie ma już więcej niż dwóch krwawiących ran za oczy, zwracając się do kobiety, która mogła być zamożną panną młodą, ale która jest teraz niczym więcej niż kupą krwi, ściskając jej otwartą pierś jedyną ręką, która wciąż może to zrobić, w rozpaczliwym geście miłości, małe dziecko ssące krew matki zamiast mleka, które nie może już płynąć z jej rozdartych piersi. "Nie, mój ojcze... Panie pomóż mi... Gdyby chociaż Severus przyszedł... Dziecko... Nie płacze... Czy nie jest ranne... Czuję, jak sięga do mojej piersi... Czy jestem bardzo ranna? Nie czuję już dłoni i nie mogę... Nie mogę patrzeć, bo nie mam już siły widzieć... Życie... ucieka z niego wraz z krwią... Czy jestem okryta, mój ojcze?..." "Nie wiem, córko. Nie mam już oczu...". Dalej kobieta czołga się po ziemi na brzuchu jak wąż. Z rozcięcia u podstawy jej żeber widać oddychające płuca. "Czy nadal mnie słyszysz, Cristino?" - mówi, pochylając się nad nagim młodzieńcem, bez ran, ale z kolorem śmierci na twarzy. Wieniec z róż wciąż znajduje się na jej czole, nad rozczochranymi włosami. Jest na wpół zemdlona. Ale otrząsa się na matczyny głos i pieszczotę, i zbiera siły, by powiedzieć: "Matko...". Głos jest oddechem. "Matko! Wąż... trzymał mnie tak mocno... że nie mogę już... objąć cię... Ale wąż... to nic... Wstyd... Byłam naga... Wszyscy na mnie patrzyli... Mamusiu... czy nadal jestem dziewicą, mimo że... mimo że mężczyźni... widzieli mnie... taką?... Czy Jezus nadal mnie lubi?...?". "Jesteś odziana w swoje męczeństwo, moja córko. Mówię ci: On lubi cię bardziej niż przedtem...". "Tak... ale... okryj mnie, matko... nie chciałabym być znowu widziana... Szata na litość....". "Nie martw się, kochanie... Tutaj. Matka stanie tutaj i ukryje cię... Nie mogę dłużej szukać twojej szaty... ponieważ... umrę... Chwała niech będzie Ge...". I kobieta przewraca się na ciało córki z wielkim strumieniem krwi, a po jęku pozostaje nieruchoma. Umarła? Z pewnością na ostatnim oddechu. "Moja matka umiera... Czy żaden kapłan nie żył, by dać jej spokój?.." mówi młoda dziewczyna, siląc się na głos. "Ja wciąż żyję. Jeśli mnie zabierzesz..." mówi starzec z kąta z całkowicie otwartym brzuchem... "Kto może zabrać Cleto do Cristiny i Clementiny?" mówi kilku. "Może ja, bo mam dobre ręce i jestem silny. Ale powinienem być prowadzony, ponieważ lew wydłubał mi oczy" - mówi młody brązowy mężczyzna, wysoki i silny. "Pomogę ci iść, Decimusie - odpowiada lekko ranny młodzieniec, jeden z tych, którzy nie odnieśli obrażeń. "A ja i mój brat pomożemy ci nieść Cletusa - mówi dwóch krzepkich mężczyzn w kwiecie wieku, również lekko rannych. "Niech Bóg wynagrodzi wam wszystkim" - mówi wypatroszony stary ksiądz, gdy ostrożnie go niosą. Położył się obok męczennicy i modlił się nad nią, a w agonii wciąż znajdował sposób, by polecić swoją duszę człowiekowi, który, wypatroszony w nogach, wykrwawił się na śmierć u jego boku. A ona pyta niewidomego, który go niósł, czy wie coś o Quirino. "Umarł u mego boku. Pantera pierwsza otworzyła mu gardło". "Bestie są szybkie na początku. Potem są nasycone i tylko się bawią" - mówi młody mężczyzna powoli wykrwawiający się w niewielkiej odległości. "Zbyt wielu chrześcijan na zbyt mało bestii" - zauważa starzec, zasklepiając szmatą ranę, która otworzyła mu bok, nie uszkadzając serca. "Robią to celowo. Aby potem cieszyć się nowym spektaklem. Oczywiście, że teraz to wymyślają..." - zauważa mężczyzna, trzymając prawą ręką lewe przedramię, prawie wyrwane przez kieł bestii. Chrześcijanami wstrząsa dreszcz. Młoda Cristina jęczy: "Tylko nie węże! To zbyt przerażające!" "To prawda. Czołgał się po mnie, liżąc moją twarz swoim oślizgłym językiem... Och! Wolałam cios pazura, który otworzył moją klatkę piersiową, ale zabił węża, niż chłód tego samego. Och!", a kobieta przyłożyła zakrwawione dłonie do twarzy. "A jednak jesteś stara. Węża trzymano dla dziewic". "Oni satyryzowali nasze tajemnice. Najpierw Ewa uwiedziona przez węża, potem pierwsze dni świata: wszystkie zwierzęta". "Tak. Pantomima Nieba na Ziemi... Dyrektor cyrku został za to nagrodzony" - mówi młody mężczyzna. "Węże, po zmiażdżeniu wielu, rzuciły się na nas, aż otworzyły się na bestie i doszło do walki". "Skropili nas tym olejem i węże uciekły od nas jako pokarm... Co teraz z nami będzie? Myślę o nagości..." jęczy trochę więcej niż dziewica. "Pomóż mi, Panie! Moje serce się chwieje..." "Ufam Mu..." "Chciałabym, żeby Severus przyszedł, dla dziecka..." "Czy twój syn żyje?" pyta bardzo młoda matka płacząca nad tym, co kiedyś było jej synem, a teraz jest tylko bezkształtną pięścią ciała: małym tułowiem, tylko tułowiem, bez głowy, bez kończyn. "On żyje i nie ma ran. Położyłam go za moimi plecami. Bestia mnie rozszarpała. A twój? "Jego mała główka z jasnymi lokami, jego małe oczy nieba, jego małe policzki, jego małe kwieciste dłonie, jego małe stopy, które dopiero uczyły się chodzić, są teraz w brzuchu lwicy... Ach! która była samicą i na pewno wie, jak to jest być matką, i nie wiedziała, jak mi współczuć!.." "Chcę matki! Chcę do mamy! Została z ojcem tam na ziemi... A ja cierpię. Mamusia sprawi, że mój brzuszek się zagoi!..." płacze sześcio- lub siedmioletni chłopiec, którego ściana brzucha została gwałtownie otwarta przez ugryzienie lub łapę i szybko cierpi. "Teraz pójdziesz do mamy. Aniołowie z Nieba cię tam zabiorą, twoi mali bracia, mały Lino. Nie płacz tak..." pociesza go młoda kobieta, siadając u jego boku i pieszcząc go mniej zranioną ręką. Ale dziecko cierpi na twardej podłodze i drży, a młoda kobieta, z pomocą mężczyzny, bierze go na kolana i trzyma go w górze i kołysanki w ten sposób. "Gdzie jest twój ojciec?" pyta Kletus dwóch braci, którzy przyprowadzili go wraz z oślepionym mężczyzną. "Stał się pokarmem dla lwa. Na naszych oczach. Gdy bestia już gryzła go w szyję, powiedział: "Wytrwaj". Nie powiedział nic więcej, bo urwało mu głowę...". "Teraz przemawia z Nieba. Błogosławiony Kryspinian!" "Błogosławieni bracia! Módlcie się za nas!" "Za ostatnią walkę!" "Za ostatnią wytrwałość!" "Dla dobra naszych braci". "Nie bójcie się. Oni, już doskonali w miłości, tak bardzo, że Pan chciał ich w pierwszym męczeństwie, są teraz najdoskonalsi, ponieważ żyją w Niebie, a Najwyższego Pana znają i odzwierciedlają Doskonałość. Ich łupy, które pozostawiliśmy na arenie, są tylko łupami. Podobnie jak szaty, które nam zabrali. Ale one są w Niebie. Łupy są bezwładne. Ale oni żyją. Żywi i aktywni. Są z nami. Nie bój się. Nie martw się o to, jak umrzesz. Jezus powiedział2: "Nie troszczcie się o rzeczy ziemskie. Ojciec wasz wie, czego wam potrzeba". On zna twoją wolę i twoją wytrwałość. On wie wszystko i On cię obali. Trochę więcej cierpliwości, bracia. A wtedy nastanie pokój. Niebo zdobywa się cierpliwością i przemocą. Cierpliwość w smutku. Przemocą wobec naszych ludzkich lęków. Zmiażdż je. To sidła piekielnego Nieprzyjaciela, by wyrwać cię z Życia Nieba. Odeprzyjcie swoje lęki. Otwórzcie wasze serca na absolutną ufność. Powiedzcie: "Nasz Ojciec w Niebie da nam nasz codzienny chleb męstwa, ponieważ wie, że pragniemy Jego Królestwa i umieramy za nie, przebaczając naszym wrogom". Nie. Nie powiedziałem ani słowa o grzechu. Dla chrześcijan nie ma wrogów. Ten, kto nas torturuje, jest naszym przyjacielem, tak jak ten, kto nas kocha. On rzeczywiście jest dla nas podwójnym przyjacielem. Służy nam bowiem na ziemi, aby dać świadectwo naszej wiary, i odziewa nas w szatę weselną3 na wieczną ucztę. Módlmy się za naszych przyjaciół. Za tych naszych przyjaciół, którzy nie wiedzą, jak bardzo ich kochamy. W tym momencie naprawdę jesteśmy podobni do Chrystusa, ponieważ kochamy naszych bliźnich aż do śmierci za nich. Kochamy. Słowo! Nauczyliśmy się, co to znaczy być bogami. Bo Miłość jest Bogiem, a ten, kto kocha, jest jak Bóg, jest prawdziwie dzieckiem Bożym. Kochamy ewangelicznie nie tych, od których oczekujemy radości i nagrody, ale tych, którzy nas biją i pozbawiają nawet życia. Kochamy z Chrystusem mówiąc: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Wraz z Chrystusem mówimy: "Słuszne jest, aby ofiara się wypełniła, ponieważ przyszliśmy ją wypełnić i chcemy, aby się wypełniła". Wraz z Chrystusem mówimy do ocalałych: "Teraz się smucicie. Ale wasz smutek zamieni się w radość, gdy usłyszycie nas w Niebie. Przyniesiemy wam z Nieba pokój, w którym będziemy". My z Chrystusem mówimy: "Kiedy odejdziemy, poślemy Parakleta, aby dokonał swego tajemniczego dzieła w sercach tych, którzy nas nie rozumieli i którzy nas prześladowali, ponieważ nas nie rozumieli". Wraz z Chrystusem powierzamy naszego ducha nie ludziom, ale Ojcu, aby podtrzymywał go swoją miłością w nowej próbie. Amen". Stary Cletus, wypatroszony, umierający, przemówił głosem tak silnym i pewnym, że zdrowy człowiek nie miałby takiego. I tchnął we wszystkich swego bohaterskiego ducha. Tak bardzo, że słodka pieśń wzniosła się z tych zmasakrowanych stworzeń... "Gdzie jest moja żona?" przerwał głos z korytarza. "Severusie! Moja małżonka! Dziecko żyje! Uratowałem go przed tobą! Ale w swoim czasie przyjdziesz... bo ja umrę. Weź, weź naszego Marcelina!" Mężczyzna podchodzi, pochyla się, obejmuje umierającą pannę młodą, podnosi dziecko z jej drżącej ręki, a dwie usta, które święcie się kochały, łączą się po raz ostatni w jednym pocałunku złożonym na niewinnej małej główce. "Cleto... błogosław... umieram...". Wygląda na to, że kobieta rzeczywiście wstrzymała życie do przybycia pana młodego. Teraz załamuje się w westchnieniu w ramionach męża, do którego szepcze: "Idź, idź... dla dziecka... do Puden...". Śmierć przerywa jej... "Pokój Anicii", mówi Cleto. "Pokój!" odpowiadają wszyscy. Jej mąż kontempluje ją leżącą u jego stóp, nieprzytomną, rozdartą... Łzy spadają z jego oczu na twarz martwej kobiety. Potem mówi: "Pamiętaj o mnie, moja wierna żono!...". Zwraca się do starego teścia: "Zabiorę ją do winnicy Tytusa". Kajus i Sostenes są na zewnątrz z noszami". "Przepuścili cię?" "Tak. Ci, którzy wciąż mają krewnych wśród żywych, będą mieli pochówek...". "Za pieniądze?" "Za pieniądze... a nawet bez. Każdy, kto chce, może przyjść, zabrać zmarłych i powitać żywych. Mają więc nadzieję, że widok męczenników osłabi tych, którzy są jeszcze wolni i przekona ich, by nie stawali się chrześcijanami, i mają nadzieję, że nasze słowa... osłabią was. Ci, którzy nie mają krewnych, pójdą do młyna... Ale nasi diakoni w nocy będą szukać szczątków...". "Czy przygotowywane jest nowe męczeństwo?". "Tak. Dlatego każą przejść krewnym i dlatego w nocy męczennicy zostaną pochowani. Będą zajęci spektaklem...". "Tak późno w ciągu dnia? Jaki spektakl kiedykolwiek w nocy?" "Tak. Jaki spektakl?" "Stos. Kiedy noc jest pełna..." "Spalenie!... Och!..."... "Dla tych, którzy pokładają nadzieję w Panu, płomienie będą jak słodka rosa o świcie. Przypomnijmy sobie młodzieńców, o których mówi Daniel4. Poszli śpiewać w płomieniach. Płomień jest piękny! Oczyszcza i odziewa światłem. Nie plugawe bestie. Nie plugawe węże. Nie bezczelne spojrzenia na ciała dziewic. Płomień! Jeśli resztki grzechu są w nas, niech płomień stosu będzie jak ogień czyśćca. Krótki czyściec, a potem, odziani w światło, idźmy do Boga. Do Boga: Światło, pójdziemy! Wzmocnij swoje serca. Chcieli być światłem dla pogańskiego świata. Niech ogień stosu będzie początkiem światła, które damy temu światu ciemności", mówi ponownie Cletus. Ciężkie, zranione kroki na korytarzu. "Decimusie, czy jeszcze żyjesz?" - pytają dwaj żołnierze, pojawiając się w pokoju. "Tak, towarzysze. Żyję. I mówić do ciebie o Bogu. Chodź. Nie mogę do ciebie przyjść, bo już nigdy nie ujrzę światła". "Nieszczęśliwy!", mówią obaj. "Nie. Szczęśliwy. Jestem szczęśliwy. Nie widzę już brzydoty świata. Pochlebstwa ciała i złota nie mogą mnie już kusić. W ciemności tymczasowej ślepoty widzę już Światło. Boga widzę!..." "Ale czy nie wiesz, że wkrótce zostaniesz spalony? Czy nie wiesz, że ponieważ cię kochamy, prosiliśmy, aby cię zobaczyć, abyś uciekł, gdybyś jeszcze żył?" "Uciekać? Nienawidzisz mnie tak bardzo, że chcesz mnie zabrać z Nieba? Nie byłeś taki podczas tysiąca bitew, w których walczyliśmy ramię w ramię dla Cesarza. Wtedy wzajemnie zachęcaliśmy się do bycia bohaterami. A teraz ty, gdy ja walczę dla wiecznego Imperatora, ogromnego w swej potędze, doradzasz mi tchórzostwo? Na stos? Czyż nie chętnie zginąłbym w płomieniach, podczas szturmu na wrogie miasto, by służyć cesarzowi i Rzymowi: człowiekowi mi równemu i miastu, które dziś i jutro już nie istnieje? A teraz, gdy atakuję najprawdziwszego wroga, by służyć Bogu i Wiecznemu Miastu, w którym będę królował z moim Panem, chcesz, bym bał się płomieni?". Dwaj żołnierze patrzą na siebie ze zdumieniem. Cletus przemawia ponownie: "Męczennik jest jedynym bohaterem. Jego bohaterstwo jest wieczne. Jego bohaterstwo jest święte. Swoim heroizmem nikogo nie krzywdzi. Nie naśladuje stoików przez jałowe stoicyzmy. Nie naśladuje okrutników przez daremną i nikczemną przemoc. Nie zabiera skarbów. Nie uzurpuje sobie władzy. On daje. Daje z siebie samego. Swoje bogactwo... Swoją siłę... Swoje życie... On jest tym hojnym, który pozbawia się wszystkiego, aby dawać. Naśladuj go. Pokorni słudzy okrutnego, który wysyła was, byście dawali śmierć i znajdowali śmierć, zwróćcie się ku Życiu, by służyć Życiu, by służyć Bogu. Bo kiedy upojenie bitwy opadnie, kiedy sygnał nakazuje ciszę w obozie, czy kiedykolwiek czułeś radość, którą czujesz w swoim towarzyszu? Nie. Znużenie, nostalgia, strach przed śmiercią, mdłości krwi i przemocy... Tutaj... spójrz! Tutaj ktoś umiera i śpiewa. Tutaj umiera się i uśmiecha. Bo my nie umieramy, lecz żyjemy. Nie znamy śmierci, lecz życie, Pana Jezusa". Wchodzą ponownie ci dwaj krzepcy mężczyźni, którzy przyszli na początku z pochodniami. Wraz z nimi dwóch innych pompatycznie ubranych mężczyzn. Pochodnie palą się trzymane wysoko przez tych dwóch. Pozostali, którzy są z nimi, pochylają się, aby spojrzeć na ciała... "Martwy... Ten też... Ten jest w agonii... Dziecko już zamarza... Stary wkrótce umrze... Ten?... Wąż zmiażdżył jej żebra. Zobacz: różowa piana jest już na jej ustach...", konsultują się między sobą. "Mówię... niech umrą tutaj". "Nie. Gra jest już ustawiona. Cyrk znów się zapełnia...". "Inni z więzień wystarczą." "Zbyt mało! Proculus nie potrafił zapanować nad masami. Zbyt wielu dla lwów. Zbyt mało dla pires....". "Więc to jest... Co robić?" "Poczekaj." Jeden wychodzi na środek pokoju i mówi: "Ci z was, którzy są najmniej ranni, wstają". Około dwudziestu wstało. "Możesz chodzić? Stać?" "Możemy." "Jesteś ślepy", mówią do Decimusa. "Mogę być prowadzony. Nie pozbawiam się stosu, bo myślę, że właśnie o tym myślicie" - mówi Decimus. "Do tego. I chcesz stos?" "Proszę o to w łasce. Jestem wiernym żołnierzem. Spójrz na blizny na moich kończynach. W nagrodę za moją długą, wierną służbę cesarzowi, daj mi stos". "Skoro tak bardzo kochasz cesarza, dlaczego go zdradzasz? "Nie zdradzam ani cesarza, ani imperium, bo nie działam na szkodę ich zdrowia. Ale służę prawdziwemu Bogu, który jest Bogiem-Człowiekiem i Tym, któremu warto służyć aż do śmierci". "O Kasjanie, w takich sercach męki są daremne. Mówię ci. Okrywamy się tylko bezcelowym okrucieństwem..." mówi cyrkowy steward do swego towarzysza. "Być może to prawda. Ale boski Cezar....." "I puszczaj! Wy, którzy idziecie, wynoście się stąd! Czekajcie na nas przy wyjściach. Damy wam nowe szaty". Męczennicy pozdrawiają tych, którzy pozostali. Młody chłopiec klęka, by zostać pobłogosławionym przez matkę. Młoda dziewczyna swoją krwią nakłada krzyż jak chryzmę na czoło swojej matki, która zostawia ją, by poszła na stos. Decimus obejmuje dwóch towarzyszy. Starzec całuje swoją umierającą córkę i bezpiecznie wyrusza. Wszyscy przed odejściem otrzymują błogosławieństwo od księdza Cleto... Kroki umierających wycofują się na korytarz. "Nadal tu zostajecie?" - pytają stewardzi dwóch żołnierzy. "Tak, zostajemy." "Z jakiego powodu? To jest... niebezpieczne. Korumpują lojalnych obywateli". Dwaj żołnierze wzruszają ramionami. Stewardzi odchodzą, gdy wchodzą szoferzy z noszami, by zabrać zmarłych. Jest trochę zamieszania, ponieważ wraz z przenoszącymi są również krewni zmarłych i umierających, a między nimi a niegodziwcami są łzy lub pożegnania. Dwaj żołnierze wykorzystują to, by powiedzieć do młodego chłopca: "Udawaj, że nie żyjesz. Zabierzemy cię w bezpieczne miejsce". "Czy zdradziłbyś cesarza, narażając się na niebezpieczeństwo, podczas gdy on ufa ci dla swojej chwały?". "Z pewnością nie, dziecko". "Nie zdradzę też mojego Boga, który umarł za mnie na krzyżu". Dwaj żołnierze, dosłownie oszołomieni, pytają: "Ale kto daje im taką siłę?". A potem, z łokciami opartymi na ścianie, podpierając głowy, stoją medytacyjnie obserwując. Stewardzi wracają z niewolnikami i noszami. Mówią: "Wciąż jest was niewielu do spalenia. Mniej ranni przynajmniej siadają". Najmniej ranni!... Niektórzy bardziej, inni mniej, wszyscy są w agonii. I nie mogą już usiąść. Ale głosy modlą się: "Ja! Ja! Dopóki mnie bierzesz...". Wybrano jedenaście innych... "Wy błogosławieni! Módl się za mnie, Mario! Do Boga, Placido! Pamiętaj o mnie, matko! Mój synu, wezwij moją duszę wkrótce! Mój małżonku, niech śmierć będzie dla ciebie słodka!...". Pozdrowienie krzyża... Nosze są wynoszone. "Wspierajmy męczenników naszą modlitwą. Ofiarujmy za nich podwójny smutek kończyn i serca, które jest wyłączone z męczeństwa. Ojcze nasz...". Cletus, który jest strasznie posiniaczony i umierający, zbiera siły, by powiedzieć "Pater". Wchodzi oszołomiony. Widzi dwóch żołnierzy. Wycofuje się. Cofa okrzyk, który już był na jego ustach. "Możesz mówić, człowieku. Nie zdradzimy cię. My, żołnierze Rzymu, chcemy być żołnierzami Chrystusa". "Krew męczenników zapładnia grudy!" wykrzykuje Kletus. I zwracając się do mężczyzny powyżej, pyta: "Czy masz tajemnice?". "Tak. Byłem w stanie przekazać je innym na chwilę przed tym, jak zostali wprowadzeni na arenę. Tutaj!" Żołnierze ze zdumieniem patrzą na fioletową torbę, którą mężczyzna podnosi z piersi. "Żołnierze. Pytacie, gdzie znajdziemy siłę. Oto siła! To jest Chleb Mocnych. To jest Bóg, który przychodzi, aby żyć w nas. To..." "Szybko! Szybko, Ojcze! Umieram... Jezu... i umrę szczęśliwa! Dziewica, męczennica i szczęśliwa!" krzyczy Cristina dysząc w spazmach uduszenia. Cleto pospiesznie łamie chleb i podaje go młodej dziewczynie, która zbiera się cicho, zamykając oczy. "Ja też... a potem... zawołaj sługi Cyrku. Chcę zginąć na stosie..." bełkocze dziewica z rozdartymi ramionami i otwartym policzkiem od skroni do krwawiącego gardła. "Możesz przełknąć?" "Mogę! Potrafię. Nigdy się nie poruszyłam ani nie odezwałam, żeby nie umrzeć... przed Eucharystią. Miałem nadzieję... Teraz....". Ksiądz daje mu okruch konsekrowanego Chleba. Dziecko próbuje przełknąć. Ale nie udaje mu się. Jeden z żołnierzy pochyla się z litości i trzyma go za głowę, podczas gdy drugi, znajdując w kącie amforę z łykiem wody wciąż na dnie, próbuje pomóc mu przełknąć, wlewając kroplę po kropli między wargi. W międzyczasie Cletus łamie gatunek i daje go najbliższym. Następnie błaga żołnierzy, aby nieśli go, by rozdawał Eucharystię umierającym. Następnie jest prowadzony z powrotem do miejsca, w którym się znajdował i mówi: "Niech nasz Pan Jezus Chrystus wynagrodzi cię za twoją pobożność. Mały chłopiec, który z trudem połykał Gatunki, ma krótki oddech, walczy... Bezlitosny żołnierz bierze go w ramiona. Ale gdy to robi, strumień krwi tryska z rany szyi i kąpie lśniącą lorikę. "Matko! Niebo... Panie... Jezu...". Małe ciało upada. "On nie żyje... On się uśmiecha...". "Pokój małemu Fabio!", mówi Cleto, który blednie coraz bardziej. "Pokój!" wzdycha umierający. Dwaj żołnierze rozmawiają między sobą. Potem jeden mówi: "Kapłanie prawdziwego Boga, zakończ swoje życie, umieszczając nas w swojej milicji". "Nie moje... Chrystusa Jezusa... Ale... nie możesz... Najpierw... musisz być katechumenem...". "Nie. Wiemy, że w przypadku śmierci udziela się chrztu". "Jesteś... zdrowy....". Starzec sapie... "Umieramy, ponieważ... Z Bogiem takim jak twój, który czyni cię tak świętym, jaki jest sens pozostawania, by służyć zepsutemu człowiekowi? Chcemy chwały Bożej. Ochrzcij nas: mnie, Fabio, jako małego męczennika; i mojego towarzysza Decimusa jako naszego chwalebnego towarzysza broni. A potem polecimy na stos. Cóż warte jest życie świata, gdy zrozumiałeś swoje życie?". Nie ma już wody... nie ma już płynu... Cletus porusza drżącą ręką, zbiera krew kapiącą z jego potwornej rany: "Uklęknij... Chrzczę cię, Fabio, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego... Chrzczę cię, Decimusie, w imię... Ojca... Syna... Ducha Świętego... Niech Pan będzie z tobą na... życie wieczne... Amen! Stary kapłan zakończył swoją misję, swoje cierpienie, swoje życie... Nie żyje... Dwaj żołnierze patrzą na niego... Patrzą przez jakiś czas na tych, którzy umierają powoli, pogodnie... uśmiechnięci pośród agonii, zachwyceni w eucharystycznej ekstazie. "Chodź, Fabio. Nie czekajmy ani chwili dłużej. Z takimi przykładami droga jest pewna! Idźmy i umrzyjmy dla Chrystusa!" I szybko pobiegli korytarzem ku męczeństwu i chwale. W klubie jęki stają się cichsze i rzadsze... Z cyrku powraca ryk, który był na początku. Tłum znów staje się hałaśliwy, czekając na przedstawienie.


[Daty 1 grudnia 1946 r. to rozdział 42 KSIĘGI AZARII. Daty od 25 listopada do 4 grudnia 1946 r. to rozdziały od 533 do 536 EVANGELO].


1 wizja z 29 lutego 1944 roku. Tytuł Męczennicy i ich podboje, który pojawia się w odręcznym notatniku obok Wieczoru 24-11, mógł zostać wstawiony później przez pisarkę, która czasami pisała "wizję" po jej zobaczeniu, czasami podczas jej widzenia (iw tym przypadku nie mogła umieścić tytułu przed rozpoczęciem pisania). 2Powiedziała to w Mateusza 6:7-8, 31-32; Łukasza 12:29-30. 3Szata weselna, jak w przypowieści Mateusza 22:1-14. 4o której mówi w Daniela 3, 8-97.