Spis
3 czerwca 1944 r. 11 czerwca 1944 r.

7 czerwca 1944 r.

Piszę z myślą o moim Jezusie-Mistrzu. Dla mnie, wszystko dla mnie. Z powrotem, po tylu latach, wszystko dla mnie. Powiesz: "Ale jak to? Minął prawie miesiąc, odkąd wróciłaś, by słyszeć i widzieć, i mówisz, że masz Go po tak długim czasie?". Odpowiadam jeszcze raz to, co mówiłem wiele razy ustnie i pisemnie. Inny widzi, a inny słyszy. A przede wszystkim inny widzi i słyszy dla innych, a inny widzi i słyszy wszystko dla mnie, wyłącznie dla mnie. W pierwszym przypadku jestem widzem i powtarzaczem tego, co widzę i słyszę, ale jeśli daje mi to radość, ponieważ zawsze są to rzeczy, które napełniają wielką radością, prawdą jest również, że jest to radość, która jest, powiem, zewnętrzna. To słowo źle mówi o tym, co tak dobrze czuję. Ale nie mogę znaleźć lepszego. Krótko mówiąc, moja radość jest podobna do radości kogoś, kto czyta dobrą książkę lub widzi piękną scenę. Jest tym poruszony, cieszy się tym, podziwia harmonię, myśli: "Jak miło być na miejscu tej osoby!". Natomiast gdy mamy do czynienia z drugim przypadkiem, tj. słyszenie i widzenie jest dla mnie, wtedy "ta osoba" to ja. Dla mnie jest to słowo, które słyszę, dla mnie postać, którą widzę. To ja i On, ja i Maryja, ja i Jan. Żywy, prawdziwy, bliski. Nie przed i jakbym oglądał film. Ale obok mojego łóżka, ale przemierzający pokój, ale opierający się o meble, albo siedzący, albo stojący, jak żywi ludzie, moi goście, co jest zupełnie inne od wizji dla wszystkich. Krótko mówiąc, "to wszystko jest moje". A dziś, a raczej od wczorajszego popołudnia, Jezus jest tutaj, w swojej zwykłej szacie z raczej białej wełny w kolorze kości słoniowej, tak różnej pod względem ciężkości i odcienia od wspaniałej szaty, która wydaje się być z niematerialnego lnu i tak biała, że wygląda jak przędzone światło, które okrywa Go w Niebie. On jest tutaj ze swoimi pięknymi, długimi, zwężającymi się dłońmi w kolorze bieli zbliżonej do starej kości słoniowej, ze swoją piękną, długą, bladą twarzą, gdzie jego dominujące, słodkie oczy z ciemnego szafiru błyszczą między gęstymi rzęsami z kasztanowego, błyszczącego blond-czerwonego. Ona jest tutaj ze swoimi pięknymi, długimi, miękkimi włosami, czerwono-blond, jaśniejszymi w pasemkach i ciemniejszymi na dole fałd. Ona tu jest! Ona tu jest! A on uśmiecha się do mnie i patrzy, jak o nim piszę. Tak jak zrobiła to w Viareggio... i tak jak nie robiła tego od Wielkiego Tygodnia... dając mi całe to opuszczenie, które stało się gorączką niemal rozpaczy, gdy do bólu360, który pochodził z pozbawienia Go, dołączył również ból pozbawienia życia, w którym przynajmniej Go widziałem i mogłem powiedzieć: "Tam się pochylił, tam usiadł, tutaj pochylił się, by położyć rękę na mojej głowie", i gdzie umarli moi rodzice. Ci, którzy tego nie doświadczyli, nie mogą tego zrozumieć! Nie chodzi o to, że ktoś twierdzi, że ma wszystko. Wiemy bardzo dobrze, że są to łaski bezinteresowne i że nie zasługujemy na nie, ani nie możemy oczekiwać, że będą trwać, gdy zostaną nam udzielone. Wiemy o tym. A im więcej ich otrzymujemy, tym bardziej unicestwiamy się w pokorze, uznając naszą skrajną nędzę w porównaniu z nieskończonym Pięknem i Boskim Bogactwem, które jest nam dane. Co mówisz, Ojcze? Czyż syn nie pragnie ujrzeć swego ojca i matki? Czy żona nie pragnie ujrzeć swego męża? A kiedy śmierć lub długa nieobecność pozbawia ich widoku, czyż nie cierpią i nie znajdują pocieszenia w życiu tam, gdzie żyli, a jeśli muszą opuścić to miejsce, czyż nie cierpią podwójnie, ponieważ tracą także miejsce, w którym ich miłość była kochana przez nieobecnego? Czy można zganić tych, którzy cierpią z powodu tego bólu? Nie. A ja? Czyż Jezus nie jest moim Ojcem i Oblubieńcem? Najdroższy, o wiele droższy niż najdroższy z ojców i małżonków? A że taki jestem, osądzam po sposobie, w jaki zniosłem śmierć mojej matki. Cierpiałem, wiesz? Nadal płaczę, bo ją kochałem, mimo jej charakteru. Ale widziałeś, jak przetrwałem tę godzinę. Jezus tam był. Był mi droższy niż matka. Czy mam ci coś powiedzieć? Cierpiałam i cierpię teraz bardziej z powodu śmierci mamy, która trwa już osiem miesięcy361 , niż wtedy. Ponieważ w ciągu ostatnich dwóch miesięcy byłam bez Jezusa dla mnie i bez Maryi dla mnie, a nawet teraz wystarczy, że zostanę na chwilę przez nich opuszczona, a tutaj bardziej niż kiedykolwiek odczuwam moje opuszczenie jako chorej sieroty i powracam do gorzkiego i ludzkiego bólu tamtych nieludzkich dni. Piszę pod okiem Jezusa i dlatego niczego nie wyolbrzymiam ani nie lekceważę. W końcu to nie mój system. Ale nawet gdyby tak było, niemożliwe byłoby trwanie pod tym spojrzeniem. Napisałem to tutaj, gdzie go nie używam, ponieważ w wizjach Maryi nie przecinam mojego biednego ja, ponieważ już wiem, że muszę kontynuować opisywanie Jej chwały. Czyż jej macierzyństwo, we wszystkich jego momentach, nie było koroną chwały? Jestem bardzo chory i pisanie bardzo mi ciąży. Później jestem szmatą. Ale aby to ujawnić, aby było bardziej kochane, nic nie kalkuluję. Czy bolą mnie ramiona? Czy serce się poddaje? Czy głowa ma skurcze? Czy gorączka rośnie? Nieważne! Niech Maryja będzie znana, cała piękna i droga, tak jak Ją widzę dzięki dobroci Boga i Jej własnej, a to mi wystarczy. [Następnie, pod tą samą datą, rozdział 30 oraz, z datami 8, 9 i 10 czerwca, rozdziały 31, 35 i 43 EVANGELO].


[360] do bólu... dołączone... są inne wskazówki dotyczące czterdziestu dni boskiego opuszczenia (od 7 kwietnia do 17 maja) i wysiedlenia nałożonego na wojnę (uwaga do 24 kwietnia).

[361] osiem miesięcy, jego matka zmarła 4 października 1943 r., jak podano w tomie "Zeszyty z 1943 r.".